Poniedziałek, 23 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Woda to jego żywioł

Data publikacji: 20 grudnia 2018 r. 12:24
Ostatnia aktualizacja: 20 grudnia 2018 r. 12:51
Woda to jego żywioł
Z Robertem Górskim trudno jest porozmawiać na lądzie, zatem przez Messengera zgodził się opowiedzieć nam o swoim życiu, pasji, tęsknocie do bliskich i wielkiej miłości do morza.  

Morze to jego życie. Jeżeli nie pływa zawodowo, to wolny czas spędza na jachcie. A jak robi sobie przerwę od jachtu, to idzie na ryby. Co prawda rodzina od strony mamy jest z gór, ale on sam nie wyobraża sobie innego życia niż nad morzem albo najlepiej na morzu. – Na jachcie po raz pierwszy byłem, gdy miałem trzy miesiące. Tak przynajmniej mówią. Kocham to i nie zamierzam robić nic innego – opowiada Robert Górski, marynarz i żeglarz.

Na morze wrócił po kilku latach rozbratu z nim. Życie się tak potoczyło, że kilkanaście lat spędził na emigracji i pracował na lądzie. Ale jak sam mówi, teraz wrócił na odpowiednie tory zawodowe. Z naszym rozmówcą korespondujemy przez Facebooka, bo akurat pływa na statkach typu ro-pax między Irlandią Północną a Anglią.

– Nigdy nie jest za późno, żeby wrócić – mówi Robert Górski, mieszkaniec Świnoujścia. – Na szczęście firma daje mi duże możliwości rozwoju i obecnie wszystko jest w moich rękach. Mam zamiar ze wszystkiego wywiązać się jak należy i w maksymalnie pięć lat zrobić dyplom oficera. Znowu robię to, co lubię. Jestem marynarzem.

Gdy wróci na ląd, spotka się z bliskimi i znajomymi. I oczywiście za chwilę będzie znowu na wodzie. Bo wolny czas lubi spędzać na swoim jachcie. W jego rodzinie żeglarstwo było od zawsze.

– Mieszkamy nad morzem, grzech z tego nie skorzystać – zaznacza. – Pływanie na jachcie daje coś, czego nigdy nie dostanie się na lądzie. Współgrasz z naturą, słyszysz szelest wiatru muskający trzciny, chlupot wody rozbijający się o dziób jachtu, śpiew ptaków… Tego nie poznasz w zatłoczonym mieście. Jesteś z dala od wszystkich problemów. Płyniesz, gdzie chcesz i kiedy chcesz.

Żegluje od dziecka

Za najmłodszych lat pływał na różnych jachtach: od otwarto-pokładowych, takich jak Optymist czy Omega, poprzez mieczowo-kabinowe, tj. Micro Polo, Bez 4 i Orion, po pełnomorskie jak Scorpius, Nefryt czy Opal. Zawsze podkreśla, że dużo nauczył się dzięki pani Lucynie z klubu Albatros w Wolinie. Z nią właśnie był po raz pierwszy na regatach. Później jeszcze kilkakrotnie uczestniczył w tego rodzaju zawodach z członkami wolińskiego klubu.

– Zdobywaliśmy dobre miejsca, kilka razy byliśmy na podium – opowiada. – Obecnie jestem członkiem Jacht Klubu Marynarki Wojennej Kotwica w Świnoujściu, gdzie cumuje mój prywatny jacht. Dzięki „Kotwicy” mogę wypłynąć na szerokie wody, ponieważ nasz klub posiada dwa duże pełnomorskie jachty, na których można nabierać ogromnego doświadczenia w żegludze morskiej i w przyszłości postarać się o patent kapitański. Obecnie posiadam patent sternika morskiego. Jestem dumnym właścicielem jachtu morskiego, co zawdzięczam mojej dziewczynie. Bardzo mnie wspiera i pilnie się uczy żeglowania. Jacht nazywa się „Nasza Pasja”. Jest to ośmiometrowy jacht kilowy szwedzkiej konstrukcji. Bardzo mocny i dzielny na naszą bałtycką falę. Pływamy w każdym możliwym wolnym czasie.

Morze buduje charakter

Praca na morzu buduje charakter. Mówi to każdy marynarz. Tak mówiono również w Zespole Szkół Morskich, którego R. Górski jest absolwentem. Ale tylko część lubi to robić naprawdę. Albo się to pokocha, albo będzie się przed tym uciekać na ląd.

– To ciężka praca, ale może dać dużo satysfakcji – uważa R. Górski. – Poznajemy ludzi z różnych krajów i różnych kultur. Odwiedzamy miejsca, których prawdopodobnie nigdy byśmy nie zobaczyli pracując na lądzie. Cały czas współpracujemy z dwoma żywiołami: wodą i wiatrem. To od nich zależy, jak ciężka będzie nasza praca. No i są sprawy przyziemnych korzyści, jak np. to, że nie trzeba płacić za wyżywienie i dach nad głową.

Ale są i minusy. To oczywiście rozłąka z bliskimi. Kontrakty trwają zazwyczaj od dwóch tygodni do nawet sześciu miesięcy.

– Przez to możemy stracić bardzo dużo ważnych rzeczy w naszym życiu, jak np. narodziny dziecka, jego pierwsze kroki, Pierwszą Komunię itd. – dodaje. – Często oglądamy święta na zdjęciach, jak rodzina się razem bawi. A my, no cóż, tułamy się po tych morzach. Czasami płacimy najwyższą cenę za miłość do morza, jaką jest utrata żony czy zły kontakt z własnymi dziećmi. Czas rozłąki zbiera swoje żniwa.

Morskie przygody

Gdy poprosiliśmy marynarza, by opowiedział jakąś ciekawą historię z pobytu na morzu, od razu nawiązał do rejsu, gdy był młodym, pozbawionym doświadczenia człowiekiem, a wrzucono go na – jak to określił – „starego kapcia”, który kursował w okolicach Afryki.

– Nigdy tego nie zapomnę – wspomina. – Statek nie był pierwszej świeżości, więc co chwilę wychodziły jakieś awarie. Jednej nocy w pewnym momencie padł główny silnik. Załoga wpadła w panikę, bo pech chciał, że stało się to w miejscu zagrożonym atakami piratów. Była wtedy niezła nerwówka. Jedni wypatrywali zbliżających się łodzi, a reszta próbowała jakoś pomóc naszym mechanikom. Na pokładzie był starszy marynarz, który pozjadał wszystkie rozumy i delikatnie mówiąc, był uczulony na pracę. Tamtej nocy widziałem pierwszy raz podczas tego rejsu, jak zasuwał i osuszał zęzy (najniższe miejsce wewnątrz kadłuba), żeby pomóc mechanikom doprowadzić tę starą krypę do używalności. Po trzech godzinach udało się i popłynęliśmy w swoją stronę. ©℗

Bartosz TURLEJSKI


Partnerzy dodatku:

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA