Sobota, 27 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Równik nie oszczędził nikogo

Data publikacji: 0001-01-01 00:00
Ostatnia aktualizacja: 2015-07-23 12:51
Równik nie oszczędził nikogo
 

Tego dnia nikt się nie zastanawiał, dlaczego żoną Neptuna jest akurat Prozerpina (od kiełkującego zboża), a nie Salacja. Uwagę starych wilków morskich w przeddzień tego wydarzenia zaprzątało, czy neofita postawi. Trwało więc stemplowanie czół w nd lub nn - neofita dał, neofita nie dał.

Na dzień przed tym wydarzeniem wszyscy chłodzili się w brezentowym basenie, a niektórzy młodzi dopytywali, jak to jest na tym równiku. Starzy rybacy, znani z rozbujałej od morskich fal fantazji, tłumaczyli, że wszystko się zacznie, gdy trawler przekroczy żółtą linię, widoczną tuż pod wodą. Jeden dorzucił, że być może będą tam budki z piwem a nawet wesołe miasteczko. Rozbawienie było powszechne. Jednak niektórym sen z powiek spędzała zapowiedź jednej z prób - przeciągania nieochrzczonego pod... stępką. Stresował się też pewien rybak w wieku przedemerytalnym. A to dlatego, że całe życie poświęcił rybałce, a nie był ochrzczony. Chłop miał pecha, gdyż równik zawsze przekraczał na pokładzie samolotu - lecąc na rybacką wymianę do zagranicznego portu lub wracając z niej.

Tylko Atlantyk nie przejmował się pokładowymi stresami i napięciami. Słońce niemiłosiernie paliło, woda była słona jak zwykle, a jej błękit wyjątkowo głęboki. Dla umilenia atmosfery tu i ówdzie z oceanu wyskakiwały latające ryby, a tuż przed burtą uciekały przed statkiem zadowolone delfiny.

Nadszedł dzień chrztu. Niemal goli neofici oczekiwali z pokorą na królewski orszak. Neptun i jego małżonka pojawili się w otoczeniu diabłów. Wynurzył się także astrolog, lekarze, tryton, pirat, fryzjer. Mieli na sobie stroje lub zbroje wykonane ze znalezionych szmat i pomalowanych kartonów do pakowania mrożonej ryby.

Rozpoczęło się obfite polewanie wodą pod ciśnieniem iluś tam atmosfer. A to w celu skruszenia hardości co niektórych. Na wstępie trzeba też było skosztować kanapki z jakimiś paskudztwami, czymś jeszcze wstrętniejszym popić. Potem przyszła pora na standardowy ceremoniał, stosowany także na statkach handlowych czy żaglowcach. Każdy neofita musiał się poddać badaniom lekarskim z lewatywą oraz „bańkom" wykonanym gumowym przyrządem do przepychania zlewów. Potem skok do beczki z borowiną, do której ktoś wsypał sproszkowany grafit. Ów dodatek sprawił, że człowiek nie mógł go domyć i świecił się długo po imprezie. Dalej ordynowano masaże, podczas których dwóch delikwentów rozcierało zmiotkami coś ohydnego po ciele. Ci, co podpadli, musieli jeszcze wykonać badania na nosicielstwo, czyli dźwigać po pokładzie ciężki odbijacz. Ostatnim etapem było dotarcie po stalowych gretingach - na które rzucono sieć rybacką - do królewskiej pary. Na kolanach. I finał: ucałowanie małżonki Neptuna w palec u nogi. W końcu nowicjusz otrzymywał jakieś morskie imię, stosownie do swojego charakteru: ptaszor, kaszalot, itp.

Chrzest morski na równiku dobiegł końca. Tak czy inaczej, wszyscy i tak byli już myślami w domu. Po ciężkiej harówce, gdy przy taśmie z błękitkiem lub kalmarem dzień zacierał się z nocą, marzyli tylko o swoich rodzinach. Ale do Świnoujścia było jeszcze daleko. Pozostało wspomnienie falklandzkich łowisk i argentyńsko-brytyjskiej wojny, która sprawiła, że przez jakiś czas stali bezczynnie w Montevideo. Ale było też coś na biznes - w kabinach i na korytarzach leżały worki z brazylijską kawą, która w stanie wojennym była w Polsce towarem deficytowym.

Aromat kawy roznosił się wszędzie, zaś świeżo ochrzczeni rybacy robili podchody do oficerów na mostku. Każdy chciał zdobyć choćby kawałek starej mapy nawigacyjnej. A gdy już ją miał, własnoręcznie wypisywał treść „Testimonium baptismi".

Marek Klasa