Czwartek, 31 października 2024 r. 
REKLAMA

Czesław Gogołkiewicz upamiętniony

Data publikacji: 18 lipca 2024 r. 11:54
Ostatnia aktualizacja: 18 lipca 2024 r. 11:54
Czesław Gogołkiewicz upamiętniony
Tablica upamiętniająca Czesława Gogołkiewicza Fot. Elżbieta KUBOWSKA  

Jachtowy kapitan żeglugi wielkiej i konstruktor Czesław Gogołkiewicz został upamiętniony tablicą, którą 29 czerwca odsłonięto na szczecińskiej alei Żeglarzy. Uroczystość wpisała się w obchody Kapitańskich Dni Morza. Prowadził ją kapitan Włodzimierz Grycner, przewodniczący Szczecińskiego Klubu Kapitanów Żeglugi Wielkiej. Wzięli w niej udział m.in. krewni Czesława Gogołkiewicza, kapitanowie żeglugi wielkiej, żeglarze, ratownicy WOPR oraz studenci Politechniki Morskiej.

Postać Czesława Gogołkiewicza przybliżył kpt. jachtowy Tomasz Włoch, przypominając, że był on siedmiokrotnym mistrzem Polski w regatach morskich i wybitnym konstruktorem jachtów.

– Niech ta tablica będzie nie tylko symbolem historii szczecińskiego żeglarstwa, ale również inspiracją dla przyszłych pokoleń – mówił i przypomniał, że idea powstania tablicy zrodziła się pół roku temu, z inicjatywy kpt. ż.w. Andrzeja Łebińskiego, szkolnego kolegi Czesława, a Klub Kapitanów Żeglugi Wielkiej podjął decyzję o jej stworzeniu. Do współpracy przy realizacji projektu włączył się Klub Kapitanów Jachtowych.

Czesław Gogołkiewicz urodził się w Toruniu w 1938 roku.

– Od najmłodszych lat przejawiał zainteresowanie wodą i żaglami – zaznaczył kpt. Włoch. – Studiował na Wydziale Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej. Po uzyskaniu dyplomu przeniósł się do Szczecina, gdzie rozpoczął pracę w Szczecińskiej Stoczni Jachtowej, póżniej Morskiej Stoczni Jachtowej im. Leonida Teligi. Jako utalentowany konstruktor szybko awansował. Już jako główny konstruktor i kierownik biura projektów brał udział w tworzeniu jachtów, które zapisały się w historii polskiego żeglarstwa i zachwiały prymat wschodniego wybrzeża. Były to: „Polonez”, „Spaniel”, „Spaniel II”, „Taurus” czy „Cetus”. Był nie tylko wybitnym teoretykiem sztuki budowy jachtów żaglowych, ale także praktykiem. Posiadał patent jachtowego kapitana żeglugi wielkiej i był współtwórcą klubu jachtowego Passat, działajacego przy stoczni jachtowej.

Tomasz Włoch także byłem członkiem Passata.

– Kiedyś, w trakcie rozmowy w większym gronie, w której uczestniczył również Czesław, pochwaliłem się zakupem skorupy jachtu „Neptun 21”, który zgodnie z planami miał być jachtem balastowo-mieczowym – wspominał. – Ponieważ nie byłem zwolennikiem tego typu jachtów, poddałem w wątpliwość wykańczanie go w tej wersji. Czesław zadeklarował pomoc i w niedługim czasie bezinteresownie wykonał trzy rysunki: balastu, steru i wzmocnień dna pod balast. Jachcik pływa do dziś i ma się dobrze. Z Czeslawem nigdy nie żeglowałem, jednak od kolegów, którzy z nim pływali, nie słyszałem innych opinii niż te mówiące, że był znakomitym pod każdym względem kapitanem. Oprócz tworzenia nowych typów jednostek żaglowych, jego drugą pasją było żeglarstwo regatowe.

Kapitan Włoch przypomniał, że na przełomie lat 1978 i 1979 Czesław Gogołkiewicz podjął się najbardziej niezwykłego zadania w swoim życiu – budowy nowoczesnego jachtu na zapadłej wsi Wrzawy w okolicach Sandomierza.

– W roku 1978 Polak mieszkający we Francji, Richard Raczyński, postanowił wybudować w Polsce jacht i ufundować na nim start polskiemu żeglarzowi w atlantyckich regatach „Ostar 80” – opowiadał. – Jego ideą przewodnią było zbudowanie takiej jednostki, która mogłaby konkurować z jednostkami prowadzonymi przez sławę francuskiego żeglarstwa, Erica Tabarly’ego. Kontakty z bracią żeglarską naprowadziły Raczyńskiego na kpt. Gogołkiewicza, któremu zaproponował współpracę. Gogołkiewicz przystał na warunki umowy, a dodatkowym bodżcem była obietnica Raczyńskiego, że to właśnie on będzie prowadził jacht. We Wrzawach wybudowano halę. Niezbędne maszyny i materiały przywoził z Francji Raczyński, a Gogołkiewicz zebrał najlepszych szkutników. Rozpoczęła się półtoraroczna harówka. Mimo że budowę jachtu starano się trzymać w tajemnicy, coraz więcej o nim mówiono i pisano. Szybko stała się nie tylko lokalną, ale też ogólnopolską sensacją, przedsięwzięciem zaczęły się interesować media, władze i organy bezpieczeństwa, a wokół jachtu i jego kapitana zaczęli węszyć przeróżnej maści zawistnicy. Wśród okolicznych chłopów zaczęły krążyć absurdalne plotki, chociażby taka, że na budowanym jachcie ma być przemycone pożydowskie złoto. Prokuratura i milicja z Tarnobrzegu zaczęły wietrzyć sensację. Żeglarze i szkutnicy byli przesłuchiwani, a niektóre gazety w sposób nieprzychylny komentowały całe przedsięwzięcie. Szczególnie te związane z jedynie słuszną partią tamtego okresu. Nagonka, przesłuchania i aresztowania trwały aż do wypłynięcia jachtu ze Szczecina.

Jak zaznaczył Tomasz Włoch, pośpiesznie wykańczany „Raczyński II” z opóżnieniem wyruszył ze Szczecina do Plymouth, ale szczęśliwie i bez przeszkód wystartował w tych prestiżowych regatach.

– Czesław Gogołkiewicz radził sobie bardzo dobrze, a zbliżając się do wybrzeży Stanów Zjednoczonych miał duże szanse na zajęcie miejsca w czołówce – kontynuował kpt. Włoch. – Niestety, kilkadziesiąt mil morskich od mety polski żeglarz zderzył się w gęstej mgle ze statkiem rybackim będacym w trakcie połowu krewetek. Gogołkiewicz wyszedł z opresji bez szwanku dzięki temu, że był w zejściówce, jednak cały pokład został przeorany, a maszt zwalony. Regat oczywiście nie udało się skończyć, a jacht wymagał poważnej naprawy. Postępowanie przed amerykańską Izba Morską wykazało, ze 100 proc. winy leży po stronie amerykańskiego kutra. Po zakończeniu prac remontowych do Gogołkiewicza dotarły wiadomości z Polski, gdzie zaczęto kolejną nagonkę medialną, tym razem zarzucając mu chęć pozostania w Stanach. Żeby uciąć te insynuacje, postanowił, mimo pory sztormów na Atlantyku, wyruszyć w drogę powrotną do Europy. Decyzja ta okazała się tragiczna w skutkach. Trafili w sztorm o sile 12 stopni w skali Beuforta: 26 listopada 1980 roku zmyty przez falę został francuski załogant, stojący wówczas za sterem. Jego miejsce zajął Czesław Gogołkiewicz, ale po kilku godzinach i on znalazł się poza jachtem. Akcja ratunkowa prowadzona w tych warunkach nie przyniosła żadnych rezultatów. Pozostali na jachcie żeglarze wezwali na pomoc znajdujący się w pobliżu statek, który podjął załogę na swój pokład. Uszkodzony jacht został wzięty na hol, ale szybko się z niego zerwał. Ani jachtu, ani zaginionych żeglarzy nigdy nie odnaleziono. 

(ek)

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA