Nie ulega wątpliwości, że ucieczki z Rzeczypospolitej w latach 1945–1948 miały charakter masowy, a ich podłożem była sytuacja polityczna i ekonomiczna w kraju. Według badań polskich historyków, w wyżej wymienionych latach uciekło z kraju około 100 tys. Polaków.
Liczba ta z pewnością nie jest całkowita, gdyż należałoby do niej doliczyć emigrujących z Polski Żydów oraz autochtonów. Wspomnę, że z Polski uciekali także repatrianci i reemigranci, którzy wrócili do kraju zwabieni komunistyczną propagandą budowy lepszego państwa, co było dla prosowieckich władz ogromnym problemem, gdyż stawiało pod znakiem pytania ich legitymację do rządzenia Polską.
26 listopada 1946 r. w pobliżu Przesieki koło Jeleniej Góry rozbił się popularny samolot szkoleniowy Polikarpow PO-2 zwany kukuruźnikiem. Dziś w miejscu tragedii znajduje się grób i tabliczka upamiętniająca tragicznie zmarłych członków załogi: Alfreda i Rudolfa Szymańskich oraz dwóch niezidentyfikowanych osób. Niektórzy wysuwają przypuszczenia, że wraz z braćmi Szymańskimi śmierć poniosły dwie Niemki i dlatego brak o nich wzmianki na tabliczce zawieszonej na nagrobnym krzyżu. Jeden z autorów domniemywał: „sprawie nadano aspekt polityczno‑szpiegowski i to było przyczyną, że lotnicy zostali pochowani w leśnej głuszy, a nie na przykład w alei zasłużonych”. Dziś dostępne akta wytworzone przez funkcjonariuszy byłego aparatu bezpieczeństwa odkrywają przed nami kulisy tragedii czwórki młodych mężczyzn, którzy podjęli próbę wydostania się z Polski.
Feralnego dnia około godziny 3 w nocy pięciu mężczyzn dostało się na teren szkoły szybowcowej znajdującej się na terenie wsi Grunów (obecnie Jeżów Sudecki). Należała ona do Departamentu Lotnictwa Cywilnego Ministerstwa Komunikacji Rzeczpospolitej Polskiej. Dwaj odbywający służbę wartownicy zostali sterroryzowani bronią oraz pozbawieni w krótkim czasie karabinów. Po ich obezwładnieniu czterech mężczyzn udało się do hangaru, skąd wyprowadzili samolot PO-2. Jeden z nich wrócił do góry po latarkę karbidową, z którą zszedł ponownie na dół. Po około 20 minutach czworo z nich odleciało samolotem z lotniska w Grunowie. Pilnujący strażników mężczyzna opuścił lotnisko około godz. 4 nad ranem. Wobec braku możliwości telefonicznego połączenia (przecięte kable) wartownicy zmuszeni byli czekać (w tym czasie oswobodzili się z więzów) na kolegów z drugiej zmiany. O zaistniałym wypadku powiadomiono Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Jeleniej Górze. Po przybyciu na miejsce, funkcjonariusze UB stwierdzili brak samolotu typu kukuruźnik o numerze rejestracyjnym SP-AFW i rozpoczęli czynności mające na celu ustalenie sprawców porwania maszyny. Rozpoczęto przesłuchania świadków, które prowadzili oficer śledczy PUBP w Jeleniej Górze Zbigniew Sikora oraz starszy referent Referatu III PUBP Tadeusz Łabuda. W toku śledztwa zeznania złożyli między innymi Andrzej Czapla (wartownik), Wawrzyniec Ferenc (wartownik), Tadeusz Studencki (instruktor pilotażu samolotowego), Feliks Jankowski (instruktor pilotażu samolotowego), Czesław Wiśniewski (WOP) oraz Bogusław Gwizd (leśniczy).
Do 2 grudnia 1946 r. funkcjonariuszom bezpieki nie udało się ustalić, kto i dlaczego uprowadził samolot. W tym dniu dwóch pracowników leśnictwa Matejkowice (obecnie Przesieka) odnalazło szczątki samolotu oraz zwłoki dwóch osób. Leśniczy B. Gwizd poprzez jednego z Niemców powiadomił pierwszego zastępcę komendanta strażnicy nr 2 Wojsk Ochrony Pogranicza w Matejkowicach ppor. Stanisława Woroneckiego o znalezisku: „Proszę natychmiast z niemcem, który odda tę kartkę udać się do lasu. Rozbity samolot 2 ludzi zabitych” – pisał naprędce leśniczy. W tym samym dniu żołnierze WOP zawiadomili PUBP w Jeleniej Górze o znalezionych szczątkach samolotu. Jak się okazało w toku śledztwa, jeden z żołnierzy pełniący wtedy służbę w Przesiece około godziny czwartej rano słyszał warkot przelatującego samolotu, który po około 2 minutach ucichł. Nie słyszał on detonacji ani żadnego innego dźwięku, który wskazywałby na fakt rozbicia PO-2. Żołnierz powiadomił jednak przełożonych o zaistniałej sytuacji.
Na miejscu lustracji dokonał ppor. S. Woronecki oraz leśniczy B. Gwizd, który opisywał to zdarzenie: „Ilu ich było nie stwierdziliśmy dokładnie. Według wystających nóg przypuszczaliśmy, że było ich 4. Od zabitego jednego Woronecki wziął dokumenty, na nazwisko Burławski. Nie było śladów, że samolot był ruszany”. Grupa operacyjna WOP i PUBP w składzie: komendant 1 odcinka WOP mjr Stelmach, kierownik 1 sekcji 1 odcinka WOP por. Świąder, strzelcy Czesław Wiśniewski i Marian Skrzypczak oraz por. Adam Nowak i starszy referent Referatu III Tadeusz Łabuda z PUBP w Jeleniej Górze, dokonała rewizji zwłok zabitych. Byli to: Władysław Burławski, ur. 18 stycznia 1920 r. we Lwowie, przy którym znaleziono pistolet „belgijka” oraz 13 sztuk amunicji, portfel z dokumentami i gotówką; Franciszek Rybczyński, ur. 2 marca 1926 r. w Łucku; przy którym znaleziono pistolet „Vis”, 36 szt. amunicji, dokumenty oraz 2 portfele z gotówką w wysokości 1310 zł; Alfred Szymański, ps. „Felek”, ur. 28 czerwca 1926 r. w Poździaczycach pow. przemyski. Miał przy sobie dokumenty i zeszyt z notatkami. Ostatnim członkiem załogi był Rudolf Szymański ps. „Marek”, ur. 18 czerwca 1922 r. w Skowierzynie pow. tarnobrzeski. Znaleziono przy nim: dokumenty, notes, zaświadczenie weryfikacyjne wystawione przez Komisję Weryfikacyjną Okręgu Krakowskiego, miniaturki: Krzyża Walecznych, Brązowego Krzyża Zasługi z Mieczami, krzyż, różaniec oraz legitymację PSL wystawioną w Gdańsku. Według funkcjonariuszy UB podane pseudonimy braci Szymańskich odnosić się miały ich działalności w AK, na co wskazywać miały także posiadane przez nich odznaczenia wojskowe.
Według Komisji Ministerstwa Komunikacji, która badała wrak dwupłatowca 4 grudnia 1946 r., bezpośrednią przyczyną tragicznego wypadku była nieumiejętność prowadzenia maszyny, brak oświetlenia zegarów i urządzeń pokładowych, nadmierne obciążenie, co przy jednoczesnym natrafieniu na wiry powietrzne skończyło się katastrofą lotniczą.
Śledztwo prowadzone przez PUBP w Jeleniej Górze, a nadzorowane przez wrocławski WUBP zostało umorzone 11 lutego 1947 r. wobec śmierci podejrzanych.
W tej sprawie na wyjaśnienie czeka kilka wątków. Po pierwsze, w przesłuchaniach świadków, m.in. T. Studenckiego, instruktora pilotażu, występuje imię i nazwisko Marek Szymański. Według śledczych był to pseudonim z AK Rudolfa Szymańskiego. Wymienione w aktach odznaczenia wojskowe explicite wskazywały na środowisko pochodzenia uciekinierów i motywy ich ucieczki. Interesujące byłoby ustalenie (dziś już raczej niemożliwe), co znajdowało się w notesach braci Szymańskich i czy wykorzystano je w toku działań operacyjnych. Stwierdzenie o nieumiejętności pilotażu nie pokrywa się z prawdą, gdyż Alfred Szymański posiadał świadectwo Cywilnej Szkoły Pilotów i Mechaników Ministerstwa Komunikacji o nr. 156. Latać zatem umiał, podobnie jak jego brat Rudolf.
Do dziś nie udało się także wyjaśnić, kim była piąta osoba biorąca udział w porwaniu samolotu, która opuściła lotnisko godzinę po jego starcie. Choć w postanowieniu o umorzeniu śledztwa wspomina się o kontynuowaniu poszukiwań piątego z porywaczy, to brak danych o powodzeniu tych działań. Ponadto w sporządzonej w 1974 r. charakterystyce tego zdarzenia mówi się tylko o czterech osobach, które uprowadziły samolot. Zastanawiające jest, że tak spektakularne wydarzenie nie spowodowało szerzej zakrojonych działań UB zmierzających do wykrycia nie tylko piątego sprawcy, ale również osób, które być może pomagały załodze w ucieczce.
Odpowiedzią na ostatnie pytanie może być stwierdzenie, że podjęta próba ucieczki w ten brawurowy sposób była władzom tym bardziej nie na rękę, gdyż zachęcała kolejnych śmiałków do ucieczek tą drogą. Nadano jej charakter bandycki, sprawców utożsamiano z „reakcyjnym podziemiem”, lecz za wszelką cenę nie chciano, aby sprawa została nagłośniona wśród lokalnej społeczności. Dlatego liczba świadków ograniczyła się tylko do osób mających bezpośredni związek z poszukiwanymi oraz biorącymi udział w zdarzeniu. Inne pytanie skłania do poszukiwania osób, które postawiły czterem śmiałkom grób wraz z krzyżem. Z całą pewnością można założyć, że nie byli to funkcjonariusze prosowieckich służb specjalnych ani żołnierze WOP.
Sebastian Ligarski