Czwartek, 21 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Od „Czwartaków” do Wojska Polskiego. Pierwszowojenna odyseja Karola Bunscha

Data publikacji: 10 listopada 2023 r. 15:09
Ostatnia aktualizacja: 10 listopada 2023 r. 15:09
Od „Czwartaków” do Wojska Polskiego. Pierwszowojenna odyseja Karola Bunscha
Karol Bunsch Fot. domena publiczna  

Karol Bunsch był jednym z wielu młodych ludzi swego pokolenia, dla których I wojna światowa stała się początkiem zbrojnej walki o wolną Polskę, kontynuowanej potem m.in. w bojach z Sowietami. Szereg epizodów z życia Bunscha w latach 1915–1920 można odnaleźć w biografiach wielu patriotów tego okresu, przez co historia ta na swój sposób wyraża cele i doświadczenia ludzi z jego środowiska (i nie tylko), którzy rzucili na szalę swe życie, by Polska mogła się na nowo narodzić po 123 latach niewoli.

Karol Bunsch znany jest przede wszystkim jako krakowski literat i prawnik. Był m.in. autorem serii poczytnych powieści historycznych, opisujących wybrane epizody polskiego średniowiecza od początków państwa polskiego aż do końcówki panowania króla Władysława Łokietka, zwieńczonej starciem pod Płowcami (tzw. powieści Piastowskie). Bunsch popełnił ponadto trylogię antyczną poświęconą czasom Aleksandra Wielkiego, jak również cykl różnorodnych tekstów o tematyce wojennej, prawniczej oraz myśliwskiej (Nowele zebrane). O wiele mniej było wiadomo na temat jego działalności niepodległościowej. Doskonałym przykładem okazała się przedmowa do Nowel zebranych autorstwa Tadeusza Kudlińskiego, napisana we wrześniu 1983 r., w której jedynie krótko zasygnalizowano, że „był [Bunsch] […] żołnierzem i brał udział w wojnach – od poprzedniej wojny światowej w szeregach austriackich i legionowych, kolejno w polskich – aż po wojnę ostatnią [II wojnę światową]”.

Przed Wielką Wojną

Karol Aleksander Emil Bunsch urodził się 22 lutego 1898 r. w Krakowie, w rodzinie Alojzego i Marii Aleksandry (z domu Sadłowskiej). Jego ojciec był profesorem Wyższej Szkoły Przemysłowej w Krakowie. Rodzina Bunscha określała się jako mająca narodowość polską.

Bunsch ukończył szkołę powszechną w Seminarium Męskim w Krakowie, a następnie, aż do wybuchu I wojny światowej, kształcił się przez sześć lat w Gimnazjum św. Anny. Siódmą klasę ukończył już w warunkach wojennych (przełom 1914 i 1915 r.) w Wiedniu, do którego po wybuchu konfliktu wyjechał wraz z najbliższą rodziną, natomiast maturę zdał 3 czerwca 1916 r. w krakowskim Gimnazjum św. Anny. Jak stwierdzał po latach, okres nauki wywarł duży wpływ na kształtowanie się jego osobowości i postaw: „Szkołę wspominam często i zawsze dobrze, specjalnym sentymentem darzę moich profesorów. To byli wspaniali ludzie. […] W szkole po raz pierwszy zainteresowałem się poważnie historią. Zacząłem czytać wiele książek o tematyce historycznej. Odkryłem Kraszewskiego, który […] nigdy mnie nie nudził”.

Ucieczka z domu i wstąpienie do Legionów

Patriotyczne wychowanie w domu rodzinnym i zapoczątkowana w szkole fascynacja historią Polski sprawiły, że po wybuchu I wojny światowej Bunsch, będąc osobą niepełnoletnią, chciał włączyć się w wysiłek zbrojny ukierunkowany na odzyskanie niepodległości. Możliwość taką widział w Legionach Józefa Piłsudskiego, do których zdecydował się wstąpić. Genezę tego wydarzenia opisał w 1933 r. następująco:

„Z chwilą wybuchu wojny podpisany, który liczył wówczas lat szesnaście, nie mógł wstąpić do Legionów Polskich z powodu kategorycznego zakazu śp. Ojca, któremu nie był w możności wówczas się przeciwstawić. Przy pierwszej nadarzonej sposobności w kwietniu 1915 r. podpisany uciekł z domu i wstąpił do I Brygady, przebywając początkowo w baonie uzupełniającym w Nowo-Radomsku, przeniesiony następnie do 4. ppLeg [pułku piechoty Legionów], przeszedł wraz z tym pułkiem poważny okres walk legionowych w ofensywie w 1915 r.”.

Ucieczka z domu, której celem było wstąpienie do Legionów wbrew woli ojca, zakończyła się zaciągnięciem 10 maja 1915 r. do batalionu uzupełniającego Legionów nr 1, dowodzonego przez mjr. Tadeusza Furgalskiego (młodzieniec trafił do kompanii dowodzonej przez Kordiana Józefa Zamorskiego). Batalion ten podlegał I Brygadzie Legionów. Ostatecznie jednak Bunsch nie trafił do żadnej z jednostek bojowych I Brygady, lecz do 4. ppLeg ppłk. Bolesława Roji. Pułk składał się przeważnie z ochotników pochodzących z Królestwa Polskiego i formowano go już w „Kongresówce”, aczkolwiek jego kadrę tworzyli weterani istniejących wcześniej formacji legionowych. Pułk, posiadający trzy bataliony (Bunsch służył w 2. kompanii por. Grzybowskiego z I batalionu kpt. Andrzeja Galicy), formalnie podporządkowano III Brygadzie. Jednostka gotowość bojową uzyskała po dwóch miesiącach szkolenia i na wojnę wyruszyła z Piotrkowa 15 lipca, po uroczystej polowej mszy św., żegnana przez mieszkańców miasta oraz przy dźwiękach orkiestry grającej marsz „czwartaków” pt. Tysiąc walecznych.

Bitwa pod Jastkowem

19 lipca, po przekroczeniu Wisły, pułk napotkał pod Urzędowem jednostki I Brygady Legionów. Przy tej okazji przeglądu oddziału dokonał Józef Piłsudski. Następnie 4. ppLeg pomaszerował, wraz z oddziałami I Brygady, w kierunku Lublina, uczestnicząc w pościgu za wycofującymi się jednostkami rosyjskimi.

30 lipca ppłk Roja otrzymał rozkaz, by rozpoznać nazajutrz rosyjskie pozycje w rejonie Jastkowa. Nie spodziewano się silnego oporu wroga. Nastroje żołnierzy 4. ppLeg były bardzo dobre, gdyż Rosjanie jak dotąd znajdowali się w odwrocie. Pewność siebie Polaków wynikała m.in. z braku należytego rozpoznania stanowisk wroga, w wyniku czego uznano, że tworzą je pojedyncze stanowiska obsadzone przez elementy straży tylnej Rosjan, które uda się pokonać z marszu i szybko opanować Jastków. W rzeczywistości legioniści mieli uderzyć na silnie obsadzone okopy wroga, wspierane bronią maszynową i artylerią, do których dostępu broniły druty kolczaste.

Pułk rozpoczął działania bojowe 31 lipca o godzinie 3.45. Po wyjściu z lasu Polacy ruszyli pod osłoną porannej mgły ku rosyjskim pozycjom, lecz wkrótce dostali się pod gęsty ostrzał broni maszynowej ze wzgórz przed Jastkowem i Józefowem, co zmusiło żołnierzy do okopania się jeszcze przed przejściem do ataku. Dodatkowo odkryty, wznoszący się w kierunku obrońców teren sprzyjał Rosjanom, a ostrzał ich stawał się coraz skuteczniejszy. Podpułkownik Roja zaczął tracić panowanie nad sytuacją. Atak przewidziany na godzinę 7.00 został odwołany aż do godziny 17.00, kiedy to dowództwo nad zgrupowaniem uderzeniowym objął sam Józef Piłsudski, żołnierze 4. ppLeg nie byli w stanie poruszać się naprzód, przygwożdżeni do ziemi ogniem. Drugie natarcie, rozpoczęte o godzinie 19.10 i poprzedzone krótkim, niecelnym ostrzałem artylerii legionowej i austriackiej, także nie miało powodzenia. Większość Polaków nie zdołała podejść do linii wrogich zasieków, których nie zniszczono w toku przygotowania artyleryjskiego. Ponadto legionistom brakowało nożyc do cięcia drutu i granatów ręcznych niezbędnych do walki w okopach. Ostatecznie atak załamał się po dwóch godzinach w ogniu karabinów piechoty, broni maszynowej i artylerii. Rosjanie pozostali na swoich pozycjach, a nawet przeprowadzili wieczorem kontratak, który został odparty przez Polaków. Również kolejne natarcie legionistów, wyprowadzone 1 sierpnia, nie miało powodzenia, a 2 sierpnia trwały walki pozycyjne. Bitwa pod Jastkowem zakończyła się 3 sierpnia nad ranem, gdy polskie patrole stwierdziły, że Rosjanie opuścili pozycje. Kilkudniowe boje kosztowały 4. ppLeg 70 zabitych i 230 rannych.

Krwawe walki pod Jastkowem trwale zapisały się w historii pułku i świadomości jego żołnierzy, którzy brali w nich udział. Pomimo poniesionych strat żołnierze 4. ppLeg uznawali Jastków za swój sukces. Przykładowo w jednym z artykułów opublikowanych w „Relutonie” można było przeczytać:

„W trzydniowej bitwie pod Jastkowem […] 4-ty pułk, w szczególności I-szy batalion pod komendą kapitana podówczas (dziś podpułk.) Galicy, III-ci pod komendą kpt. [Edwarda] Szerauca, w części II baon, dwukrotnym atakiem przeprowadzonym mężnie i ofiarnie na silne, redutowo umocnione pozycje nieprzyjaciół, spowodował ściągnięcie na swój odcinek większych sił rosyjskich, a tem samem osłabienie ich rezerw na sąsiednich skrzydłach, gdzie wskutek tego linię ich przełamano”.

Akcentowano również męstwo poszczególnych żołnierzy różnych stopni:

„I tak podchor. Roman Otto, rodem z Dąbrowy, student akademii górniczej, komendant I-ego plutonu 1-ej kompanii, poprzedzając atak główny […] prowadzi patrol pod druty nieprzyjacielskie. Mimo szalonego ognia karabinów maszynowych, bijących z flanki od reduty Józefów, podchodzi w bezpośrednie pobliże okopów rosyjskich i tu otrzymuje ciężką ranę w brzuch. Czując, że jest śmiertelnie rannym, nie chcąc ludzi niepotrzebnie narażać, nie pozwala się odnieść w tył. W nocy dopiero wyniesiony poza linię, umiera w szpitalu dywizyjnym w Motyczu. W tej samej patroli szereg. Wacław Dobrowolski, który jeden z pierwszych doszedł pod druty i najdalej się posunął, ginie trafiony kulą tuż pod drutami. Inny znowu żołnierz, Franciszek Pawłowski, w tej samej patroli wysunięty naprzód, przetrzymuje całą burzę ognia, bierze udział w podjętym ataku, w drugim dniu zaś walki w czasie ostrzeliwania się z okopów, pomimo że odłamkiem kamienia, odbitego kulą, zraniony został w głowę, pozostaje w linii i tu otrzymuje drugi pocisk, tym razem śmiertelny. […] W 1. kompanii ginie także komendant IV-ego plutonu chor. Roman Bereski, student z Przemyśla, w pierwszych dziesięciu minutach posuwania się ataku […], trafiony kulą w serce. Padł w chwili, gdy idąc przed linią tyralierską wyciągniętym rewolwerem dawał rozkaz wyraźny: Naprzód. Dwa dni, leżąc na oczach żołnierzy, z ręką wyciągniętą naprzód, w stronę wroga, wraził [wrył] się im w pamięć, jako jeden z przykładów nieustraszonego pędu w najstraszniejsze piekło ognia. W ślady za komendantem idzie cały jego pluton […], trwa mężnie i prawie cały zostaje wybity w ciągu trzydniowego boju”.

Bitwa niewątpliwie wywarła ogromny wpływ na Bunscha, który jedną ze swych późniejszych „Powieści Piastowskich” („Bracia” z 1976 r.) zadedykował kolegom poległym pod Jastkowem. Był to jedyny tego rodzaju przypadek osobistego bezpośredniego nawiązania do minionych wydarzeń historycznych w karierze pisarza.

Zwolnienie z Legionów i dalsza służba wojskowa

Bunsch do 23 listopada 1915 r. brał udział w działaniach pościgowych za wycofującym się wrogiem, a następnie w walkach prowadzonych przez jego pułk na Polesiu – m.in. pod Kowlem, Hulewiczami i Koszyszczami, gdzie od października do listopada toczyły się ciężkie boje pozycyjne. Pod koniec wspomnianego miesiąca otrzymał urlop i opuścił linię frontu. Następnie został zwolniony z Legionów, po czym w grudniu wstąpił do armii Austro-Węgier (wcielono go do 13. pułku piechoty). Dzięki temu ominęła Bunscha największa i najkrwawsza bitwa stoczona przez Legiony pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 roku, podczas której 4. ppLeg. pułk poniósł poważne straty.

Zwolnienie z Legionów i służbę w armii austro-węgierskiej Bunsch zawdzięczał działaniom ojca (rodzina bohatera artykułu powróciła przez ten czas do Krakowa, gdyż na skutek przesunięcia się linii frontu na wschód nie był on już zagrożony przez Rosjan), który starał się za wszelką cenę chronić syna, działając wbrew jego intencjom. Jak w 1933 r. pisał Bunsch:

„Na skutek usilnych starań śp. Ojca podpisanego urlopowano 20 listopada 1915 r. z pozycji pod Koszyszczami, w międzyczasie zaś śp. Ojciec podpisanego bez jego wiedzy wniósł podanie o zwolnienie z Legionów, które to pociągnięcie podpisany zmuszony był zaakceptować wobec tego, że Ojciec jego był wówczas śmiertelnie chory i faktycznie zmarł wiosną 1916 r. i ponowna ucieczka z domu w tym stanie rzeczy była moralnie niemożliwa. Mimo wystąpienia z Legionów, podpisany w miarę swych szczupłych możliwości starał się służyć idei Legionów i utrzymywać kontakt z kolegami legionowymi. Służąc w polskich pułkach byłej armii austriackiej informował kolegów i podwładnych o przeżyciach i celach Legionów, a po kryzysie przysięgowym, jako oficer byłej armii austriackiej, dopomógł wielu legionistom do wydobycia się z pułku uzyskując swymi staraniami dla nich urlopy. O powyższym zaświadczyć może gen. Józef Olszyna Wilczyński, obecnie DOK [Dowództwo Okręgu Korpusu] Łódź”.

Poddanie się woli umierającego ojca niewątpliwie było dla Bunscha ciężkim przeżyciem. Nie przełożyło się ono wszakże w przyszłości na negatywny do niego stosunek dawnych towarzyszy broni z 4. ppLeg, a sam Bunsch w okresie międzywojennym dawał świadectwa swego wielkiego przywiązania do tradycji legionowej. Był m.in. członkiem Związku Legionistów Polskich, w ramach którego pełnił okresowo ważne funkcje. Warto byłoby również zwrócić uwagę na jego artykuł opublikowany w 1939 r. w „Czwartaku” (pismo Komendy Koła 4. ppLeg), który poświęcony został wspomnieniu postaci Józefa Piłsudskiego. Bunsch odnosił się w nim do Komendanta z szacunkiem, jak również w humorystyczny sposób przedstawił swe jedyne bezpośrednie zetknięcie się z Piłsudskim:

„Z końcem października 1915 r. miałem w pułku służbę i »Marianek« [Maria Sobolewska, ps. »Marianek«, krewniaczka ppłk. Roi; latem i jesienią 1915 r. pełniła w 4. ppLeg funkcję łącznika meldunkowego.] dał mi jakieś szpargały, abym je zaniósł do dowództwa I Brygady. Zadanie spełniłem bez zarzutu, odszukałem po nocy ziemiankę Komendanta, zapukałem elegancko i wlazłem. Komendant leżał na pryczy, zameldowałem się jak Pan Bóg przykazał i szpargały oddałem. Komendant coś mruknął pod nosem i na tym skończyła się nasza rozmowa. Ale nikt nie zaprzeczy, że rozmawiałem z Komendantem, choć nie wiem, co powiedział. Są tacy, co dobrze słyszeli, co do nich mówił, choć woleliby może nie słyszeć. Żarty na bok. Dziś Komendant nie powie już nic nikomu. Leży na Wawelu i każdy ma prawo i czuje się w obowiązku zaglądać Mu w twarz. Gdyby żył, na pewno by na to nie pozwolił, bo co innego pietyzm, a co innego chorobliwa ciekawość. Ja tam nie idę. Wolę niech mi w pamięci zostanie, jak w pełni sił prowadził nas młodych i najmłodszych przez najcięższy może, ale i najszczytniejszy odcinek drogi naszego życia”.

Bunsch początkowo służył w Nowym Sączu jako szeregowy. Następnie, od 2 lutego do 13 kwietnia 1916 r., przebywał w szkole oficerów rezerwy I Korpusu w Opawie, po ukończeniu której otrzymał stopień kaprala i wrócił do Nowego Sącza, lecz 15 czerwca skierowano go na rumuński odcinek frontu wschodniego. Przed powrotem na pierwszą linię Bunsch otrzymał urlop okolicznościowy w związku ze śmiercią ojca, który poświęcił na zdanie matury w krakowskim gimnazjum. Mógł się dzięki temu starać o przyjęcie na studia, jak również otwierała się przed nim możliwość awansu na oficera, co nie było bez znaczenia w trudnej sytuacji materialnej, w jakiej na skutek wojny i śmierci ojca znalazła się jego rodzina.

Starania ojca Bunscha, by zapewnić synowi bezpieczeństwo, mimo zwolnienia go z Legionów i okresowej służby poza pierwszą linią nie zakończyły się powodzeniem. Po tym, jak bohatera artykułu skierowano na front, brał udział w ciężkich bojach z Rosjanami i 6 lipca 1916 r., walcząc na Bukowinie, został ciężko ranny w udo kulą wystrzeloną z karabinu maszynowego. Bunsch przebywał następnie w szpitalach w Kirlibabie i Warażdynie oraz w domu dla rekonwalescentów w Nowym Sączu.

Po wyleczeniu rany Bunscha 1 października 1916 r. skierowano do batalionu zapasowego 19. pp, po czym 9 grudnia tego samego roku przeniesiono go do 16. pp (Nowy Iczyn), z którym w stopniu chorążego 18 stycznia 1917 r. wyruszył ponownie na tzw. ukraiński odcinek frontu wschodniego (Szczurowice nad rzeką Styr). Odznaczywszy się w walkach, które miały tam miejsce, Bunsch 17 sierpnia 1917 r. awansował na podporucznika, po czym 1 grudnia jego pułk został ponownie przerzucony na rumuński odcinek frontu wschodniego (rejon Czerniowców), nad rzeką Prut. Młody mężczyzna dowodził wówczas plutonem.

Wojsko Polskie

W 1917 r. Bunsch rozpoczął studia prawnicze na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego jako student zwyczajny. Wybór kierunku studiów podyktowany był tym, że jedynie na Wydziale Prawa nie było wymogu brania udziału w zajęciach, a egzaminy można było zdawać w trakcie udzielanych w tym celu urlopów. 15 kwietnia 1918 r. bohater artykułu otrzymał trwający trzy miesiące urlop na studia, po czym 23 sierpnia powrócił do pułku, który wyruszył na Ukrainę, gdzie zastał go koniec I wojny światowej, będący zarazem początkiem wojny o granice odrodzonego państwa polskiego. Jak sam pisał o tym w 1933 r.:

„Po przewrocie [ukraińska próba zbrojnego opanowania Lwowa] podpisany, który przebywał wówczas na Ukrainie, w kontakcie z POW [Polską Organizacją Wojskową] usiłował skierować powracające oddziały [złożone z  Polaków] pod Lwów, a  gdy to, na skutek oporu innych oficerów, nie doszło do skutku, bezpośrednio po powrocie do Krakowa wstąpił z powrotem do 4. ppLeg biorąc udział w jego organizacji i wymaszerowując z jedną z pierwszych kompanii pod Lwów, następnie z pułkiem tym brał udział w kampanii bolszewickiej”.

Dwuznaczny epilog

Krakowski prawnik i późniejszy literat był dobrą egzemplifikacją losów młodych polskich patriotów, którzy w okresie I wojny światowej uczestniczyli w niepodległościowym czynie zbrojnym, po czym w naturalny sposób stali się rdzeniem armii odrodzonej Polski. Niestety ludziom tym dane było żyć jedynie dwadzieścia lat w niepodległym kraju, o który walczyli. Wielu z nich, jak Bunsch, w 1939 r. wzięło udział w walkach z Niemcami, doświadczyło mroku nazistowskiej okupacji, a po II wojnie światowej musiało odnaleźć się w tzw. nowej rzeczywistości, podejmując nie zawsze właściwe wybory. Smutnym przykładem tego ostatniego był bohater artykułu, który po 1945 r. związał się ze Związkiem Literatów Polskich, a jego twórczość była wykorzystywana przez komunistów do uwiarygodnienia ich wizji dziejów.

Przemysław Benken, autor jest historykiem, doktorem historii, pracuje w Oddziałowym Biurze Historycznym Instytutu Pamięci Narodowej w Szczecinie.

 

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA