Leszek DLOUCHY
Gryfia przyłącza się do strajku
18 sierpnia 1980 r. był normalnym dniem pracy. Nagle gruchnęła wiadomość: Stocznia Warskiego strajkuje. W naszej stoczni [„Gryfia”] czuło się w powietrzu jakieś elektrony. Pamiętam, że zaczęły się dyskusje. Ja chodziłem często po swoim wydziale, rozmawiałem z ludźmi, już wtedy formułowano opinie, ktoś coś mówił, że „powinniśmy strajkować, powinniśmy przeciwdziałać temu”. I nagle nie wiadomo skąd gruchnęła wieść: „Strajk!”.
Również nagle koledzy poinformowali mnie, że zostałem wybrany przedstawicielem mojego wydziału do komitetu strajkowego. Znalazłem się w tzw. Trójce Wydziałowej. Poszedłem wraz z kolegami na dużą halę stoczniową, gdzie formował się komitet strajkowy. Wybrano mnie do tego komitetu. Zaczęliśmy wspólnie redagować postulaty naszej załogi. Widząc transparenty wywieszone na ogrodzeniu Stoczni Warskiego z napisem: „Bracia Stoczniowcy przyłączcie się do nas” wpadliśmy na pomysł, aby delegacja Stoczni Remontowej „Gryfia” popłynęła holownikiem na teren Stoczni Warskiego. Sformowaliśmy czteroosobową delegację w składzie: Jurek Golankiewicza, Henio Nowakowski i Rysiek (nie pamiętam nazwiska) i oczywiście moja skromna osoba.
W Warskim konstytuował się już wówczas Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z Marianem Jurczykiem na czele, a w jego składzie znalazły się osoby reprezentujące Zakłady Przemysłowe z całego Szczecina i okolic. Koledzy z delegacji wytypowali mnie bym reprezentował „Gryfię” w tworzącym się MKS-ie. Po dołączeniu do komitetu zacząłem nieomal od razu pełnić rolę rzecznika prasowego MKS.
Prasa w dalszym ciągu kompletnie nie informowała o sytuacji strajkowej w Szczecinie. Wtedy wpadłem na pomysł wydawania własnego biuletynu strajkowego. Nie miałem zielonego pojęcia jak się tworzy taki biuletyn. Pomogli mi w tym nieliczni dziennikarze, którzy w tym czasie znaleźli się na terenie stoczni: Małgorzata Szejnert, Tomasz Zalewski i Jacek Bołdok. Łamaliśmy i drukowaliśmy biuletyn na terenie Zakładów Papierniczych Skolwin. Robił to stary drukarz, 80-letni pan Puls. Chcieliśmy poinformować strajkujących i całe społeczeństwo Szczecina jak wyglądają negocjacje ścisłego prezydium MKS z przedstawicielami PZPR. Wydaliśmy w czasie strajków cztery numery biuletynu, który przybrał tytuł „Jedność”.
W stoczni zaś sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Do zakładu przybyli przedstawiciele z ramienia rządu PRL i władz partii komunistycznej: Kazimier Barcikowski (wicepremier i członek Biura Politycznego KC PZPR), Andrzej Żabiński (I sekretarz KW PZPR z Katowic) oraz Janusz Brych (I sekretarz KW PZPR Szczecina). Byli też inni, ale teraz pół wieku od tych wydarzeń nie pamiętam już ich nazwisk. Rozpoczęły się negocjacje. Jako rzecznik prasowy uczestniczyłem w większości tych rozmów. Negocjacje najczęściej były transmitowane przez głośniki stoczniowe, tak aby wszyscy delegaci znajdujący się w stoczniowej sali znali ich treść.
Jawność była ważnym elementem naszego strajku. W czasie protestu w Warskim, podobnie jak większość tam przebywających, nie wracałem na noc do domu, wszystkie noce spędzałem na terenie stoczni śpiąc po 1–2 godziny na dobę. Ówczesnymi doradcami, którzy pomagali nam negocjować postulaty byli prawnicy: Mieczysław Gruda, Andrzej Jacek Zieliński, dr Bronisław Ziemianin i dr Edmund Kitłowski. W końcowym okresie strajku mieliśmy także wsparcie intelektualistów z Warszawy. Profesora Tymowskiego, doktor Walukowej i pisarza Janusza Kijowskiego.
Duże kontrowersje wzbudziło wcześniejsze niż w Gdańsku zakończenie strajków w Szczecinie. Pamiętam, że ostatniego dnia protestu Kitłowski i Jurczyk rozmawiali telefonicznie z Gdańskiem. Nie były to przyjemne rozmowy, a ich sens zawierał się w stwierdzeniu: „Poczekajcie, my zrobimy to lepiej, wyrzucimy z pierwszego postulatu socjalistyczne związki, etc.”. Koniec był jednak taki, że prezydium MKS podjęło decyzje o zakończeniu strajku. Kolejnym etapem było uroczyste podpisanie porozumienia polegające na zaakceptowaniu naszych postulatów.
Pamiętam, że w Szczecinie zjawiła się wtedy telewizja, dziennikarze kroniki filmowej. Atmosfera na sali była wyjątkowo podniosła. Nastąpiło uroczyste podpisanie porozumienia. Wszyscy bardzo przeżywaliśmy ten moment. Już wtedy zdawałem sobie sprawę, że nie jest to koniec, a początek zmagań o Polskę. Rozumiałem, że związki zawodowe to jest narzędzie do tego aby stworzyć jakiś wyłom w ówczesnych strukturach władzy komunistycznej. Chociaż wtedy obawialiśmy się prowokacji i oskarżania nas przez przedstawicieli władzy, że wchodzimy w politykę. Zdawałem sobie także sprawę z tego, że Szczecin bardzo się zamknął, w przeciwieństwie do Gdańska, na rozprzestrzenianie informacji na kraj i na mówienie światu o tym, co się u nas dzieje. Uważałem, że zrobiliśmy olbrzymi błąd zamykając się tak mocno w swoim gronie.
Mamy nasz Związek
Wraz z początkiem września rozpoczęło się organizowanie struktur związkowych od podstaw, przede wszystkim Międzyzakładowej Komisji Robotniczej która stała się naszą władzą regionalną po Komisje Robotnicze w zakładach pracy. Mi przypadła rola tworzenia redakcji naszego pisma „Jedność”. W głowie kiełkowała już myśl, że znakomicie było by, gdyby w przyszłości udało się to nasze pismo strajkowe powiększyć i rozbudować do rozmiarów wydawnictwa związkowego Pomorza Zachodniego, w którym moglibyśmy wydawać różnego rodzaju książki. Miałem wówczas ambicję by wpłynąć na podniesienie świadomości politycznej i ekonomicznej społeczeństwa, a właściwie klasy robotniczej. Tak wtedy myślałem.
Wróćmy na ziemię. Na początku problemem dla nas była kontynuacja wydawania „Jedności”. Pamiętam, że pod koniec roku pojechaliśmy wraz kolegami do Gdańska. Oprócz mnie w delegacji znaleźli się Marian Jurczyk, Jarosław Mroczek i Andrzej Zieliński. Rozmowy toczyły się w mieszkaniu Anny Walentynowicz z udziałem Lecha Wałęsy, Joanny i Andrzeja Gwiazdów. Był tam też chyba Bogdan Borusewicz. Chodziło o statut „Solidarności”. Z Gdańska pojechaliśmy do Warszawy gdzie toczyliśmy rozmowy na tematy gospodarcze kraju, a naszymi rozmówcami byli Mieczysław Rakowski, Jerzy Urban, Daniel Passent i Andrzej Wróblewski. Tam zrodził się słynny pomysł wywiadu dla „Polityki”. Tam były również rozmowy z sekretarzem Episkopatu Polski biskupem Bronisławem Dąbrowskim, na temat dostępu Kościoła katolickiego do środków masowego przekazu.
Dla moich spraw najbardziej istotne było to, że udało mi się spotkać się z ówczesnym rzecznikiem rządu Józefem Bareckim. Sprawa dotyczyła wtedy możliwości oficjalnego wydawania „Jedności”. Problemem w udzieleniu zgody na wydawanie Jedności był dla Bareckiego brak papieru. Oświadczył mi, że nie ma go na stanie. Zadeklarowałem mu w imieniu „Solidarności”, że możemy to rozwiązać w bardzo prosty sposób. Otóż w dniach wolnych od pracy załoga papierni Skolwin ze Szczecina wyprodukuje papier niezbędny do druku naszego pisma. Tym sposobem załatwiłem papier i dla „Jedności” i dla „Tygodnika Solidarność”, który miał być wydawany w Gdańsku. I to co było wówczas dla mnie najistotniejsze, załatwiłem wydawanie „Jedności” w imponującym nakładzie 100 tys. egzemplarzy. Brzmiało to wtedy jak bajka, a stało się rzeczywistością. Byłem w euforii, ale zapomniałem o jednym, w Polsce nadal obowiązywała CENZURA. Ale o tym później.
Budowa redakcji „Jedności” i pierwsza bitwa z cenzurą
Nie miałem zespołu. Zastanawiałem się skąd pozyskać dziennikarzy. Na początku byłem sam z Jarosławem Piwarem z PAX-u. Jako jeden z pierwszych pojawił się w MKR Jerzy Mirski z Wyższej Szkoły Pedagogicznej i zadeklarował pomoc w budowie zespołu. Wraz z nim dołączyli do Jedności: Michał Kawecki, Bazyli Baran, Tadeusz Dziechciowski, Małgorzata Piekara, Ewa Gutkowska i Jurek Wojciechowski. Kolejnymi byli Tomek Zieliński z „Kuriera Szczecińskiego”, Lidia Kowalińska-Maślanka z telewizji szczecińskiej, Mirosław Łatka, student Politechniki Szczecińskiej i jego kolega Jerzy Dębniak, obaj działali w szczecińskim PAX-ie. Nasze grono zasiliła także Jana Kozakiewicz z Politechniki Szczecińskiej, która wzięła odpowiedzialność za administrację „Jedności”. W późniejszym czasie również Michał Paziewski i jeszcze ze dwie, trzy młode osoby, ale nazwisk już nie pamiętam.
Przeprowadzono atak na Stanisława Wądołowskiego w „Kurierze Szczecińskim”, który wysłał do władz NRD, ZSRR i Czechosłowacji oficjalny protest MKR przeciwko fałszywemu naświetlaniu sytuacji w Polsce. W odpowiedzi na atak „Kuriera” zorganizowaliśmy w Szczecinie olbrzymią akcję ulotkową z hasłem „O czym was »Kurier« nie poinformuje i co to jest SOLIDARNOŚĆ”. Było to w listopadzie1980. Wygraliśmy pierwszą bitwę z władzą i cenzurą.
Ale nie było łatwo. W styczniu 1981 roku wydaliśmy pierwszy oficjalny (z debitem) numer „Jedności”. Wtedy dopiero zacząłem zdawać sobie sprawę czym jest CENZURA. Trzeciego numeru już nie chcieli puścić. Cenzorzy rozwalili nam prawie całą zawartość, chcieli nam zdjąć z numeru niemal wszystkie materiały! Nie poddaliśmy się jednak. Przy pomocy struktur MKR postawiliśmy w stan strajku drukarnie w Szczecinie, a wydrukowaną „Jedność” rozkolportowaliśmy po zakładach pracy poprzez komisje robotnicze „Solidarności”. Pokazaliśmy swoja siłę, odnieśliśmy spektakularne zwycięstwo. Do grudnia 1981 roku cenzorzy nie ingerowali już w druk naszego tygodnika.
Redakcja „Jedności” miała ambicje bycia niezależną i samorządną, zgodnie z podstawową misją mediów w państwach demokratycznych. Chcieliśmy mieć także prawo do krytyki Związku, naszego związku „Solidarność”. Starałem się być buforem pomiędzy MKR a REDAKCJĄ. Mimo że miałem olbrzymie poparcie mojej macierzystej Stoczni, zrezygnowałem z bycia delegatem na I Krajowy Zjazd „Solidarności” w Gdańsku-Oliwie. Tak to wtedy rozumiałem. Uznałem, że nie da się pogodzić niezależności polegającej na prawie do krytyki z uczestnictwem kierowniczym w strukturach związku. Było coś jeszcze, co powodowało, że chciałem być niezależny. Rozłam w MKR na początku naszej związkowej działalności. Rezygnacja działaczy, którzy odgrywali kluczową rolę w czasie Sierpnia ’80 z Komisji Mieszanej, Jarosława Mroczka, Mariana Juszczuka i prawnika Andrzeja Zielińskiego. Jednocześnie autorytarna decyzja Mariana Jurczyka o mianowaniu na wiceprzewodniczącego MKR Stanisława Wądołowskiego. Nie pozwolono nam o tym napisać. Ugiąłem się. Mobilizowało mnie to coraz bardziej do budowania niezależności pisma. Czas płynął szybko. Za szybko. Wydarzenie goniło wydarzenie. Rejestracja związku, słynne i odważne wypowiedzi Mariana Jurczyka, które wielu umiarkowanych działaczy doprowadzały do białej gorączki. Plotki, że zaraz wejdą, chodziło o wojska za wschodniej granicy. Byliśmy wtedy bardzo odważni, gotowi iść z gołymi rękami na czołgi.
Wprowadzenie stanu wojennego
W przeddzień wprowadzenie stanu wojennego byłem w drukarni przy al. Wojska Polskiego w Szczecinie. Nadzorowałem wydawanie bardzo ważnego numeru „Jedności” poświęconego rewolcie grudniowej z 1970 roku. Koszmarnie zmęczony, na godzinę przed północą, wróciłem do domu. Ledwie znalazłem się w łóżku gdy usłyszałem łomot do drzwi. Mieszkałem na sublokatorce przy ulicy Zalewskiego. Było ich czterech. Jeden za kierownicą w samochodzie, dwóch z długą bronią obstawiało willę, w której mieszkałem, a ostatni z nich wparował do mieszkania. Tak zastał mnie stan wojenny!
Byłem oszołomiony całą sytuacją. Zawieźli mnie na „dołek” do aresztu przy ul. Małopolskiej. Spędziłem tam pierwszą noc stanu wojennego w towarzystwie ciągle to dowożonych działaczy „Solidarności”. Wydawało mi się wówczas, że to jest nasz koniec, ale okazało się to nieprawdą. Walka zaczynała się znowu od nowa w zmienionych warunkach. Taki był już nasz los. Podobnie jak tysięcy wcześniejszych, często bezimiennych bohaterów, kiedy to pokolenie za pokoleniem Polaków walczyło o Niepodległą, Samorządną Polskę. Co mi dał czas „Solidarności”? Olbrzymią wiedzę o tym, jak było w Polsce naprawdę! Wiedzę o Katyniu, o Wołyniu, o represjach Sowietów wobec Polaków w 1938 roku na ziemiach, które kiedyś były polskie… i znacznie więcej, ale to już jest historia na kolejną opowieść.