Sobota, 23 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Malwy, hortensje i wino - lepszy świat Grażki

Data publikacji: 03 sierpnia 2016 r. 20:56
Ostatnia aktualizacja: 31 lipca 2018 r. 12:47
Malwy, hortensje i wino - lepszy świat Grażki
 

Ogród na placu, z którego wiatr historii zdmuchnął kamienicę. Na miejscu planowanej inwestycji, która od przeszło dwóch dekad nie doczekała się realizacji. Teren zielony świerkami, bluszczem i dzikim winem. Barwny malwami, bzem i nasturcjami. Ostoja przyjazna dobrym ludziom i ich „braciom mniejszym", wyczarowana przez jedną niezwykłą kobietę - Grażynę Talarek.

Przed wojną pierzeja ulicy była pełna stylowych bogato zdobionych kamienic. Dziś to pejzaż zaniedbanej tzw. starej substancji komunalnej: od lat nieremontowanych domów, odartych z architektonicznych detali i tynku. Ulica Strzałowska o wielkim acz nie wykorzystanym potencjale, wynikającym z bliskości Odry. Tu właśnie, na tyłach tramwajowego przystanku, rozciąga się - jak mówią okoliczni mieszkańcy - tajemniczy ogród Grażki.

- Mieszkam tu niemal od zawsze. Przez dwadzieścia lat, aż do renty, pracowałam w pobliskiej drogerii. Wszyscy tu mnie znają. Cieszy mnie ich życzliwość. Dlatego zawsze powtarzam, że mój dom i ogród są otwarte dla dobrych ludzi. A szczęście do nich miałam niebywałe. Jak pewnie i do roślin, skoro z paru szczepek śnieguliczek mam teraz żywopłot jak ścianę ogrodu, a z paru bluszczy zerwanych na ze Wzgórza Kupały taką oto zieloną powódź! - opowiada p. Grażyna.

Teren między dwoma kamienicami przez lata mieszkańcy użytkowali jako rodzinne ogrody. Aż pod koniec ub. wieku miasto wypowiedziało im dzierżawę gruntów, chcąc w tym miejscu stawiać domy. Miejsce ogrodów zajęły chaszcze. Nowe bloki pozostały w planach.

- Przedtem miałam ogród kwiatowy. Skoro mieli go zlikwidować, to cebule, byliny i kwitnące krzewy porozdawałam znajomym - wspomina Grażyna Talarek. - Ale gdy wszystko porosło chaszczami, nie mogłam na to patrzeć. Jak wybujały na blisko dwa metry, najęłam dwóch chłopaków i kazałam przekopać ziemię. Tak już od 16 lat tworzę ogród z niczego i... na chwilę.

Na 400 metrach kwadratowych znalazło się miejsce na różne ogrodowe strefy. W jednej jest świerkowy zagajnik, w którym co święta przybywa nowy iglak. Obok niego - brzozy i jarzębina sięgają już szczytów obu sąsiednich kamienic. Pomiędzy nimi przycupnęła namiastka sadu: kilka jabłoni, wokół których pni rozkwitają kobierce kosmosów, nagietków, rudbekii. W całym ogrodzie uwagę przyciągają strzeliste malwy, także przy - teraz ozdobnych tylko zielonymi liśćmi - lilakach i konwaliach. Widać kępy złocieńców, hortensji, rozchodników, a też nasturcji obsypanych jadalnymi kwiatami, co pną się bujnie po krzewach lub płożą po rozległym trawniku. Do tego winogron - istną zieloną ścianą - rozrósł się tak, że wyznacza oś strefy wypoczynkowej ogrodu: ze stolikiem i siedziskami.

- Szykuję sobie kawę do termosu i ruszam na ogród. Potem przerwa na obiad i znów, jeśli jest pogoda, to jestem tu: na świeżym powietrzu, wylegując się w słońcu na leżaku lub pieląc - opowiada p. Grażyna. - Dla mnie ogród jest teraz całym światem. Nie tylko miejscem wypoczynku, ale też rehabilitacji. Także tej psychicznej. Dzięki niemu czerpię siłę, żeby... żyć. Bo inni na moim miejscu nie wytrzymują.

Wiele spadło na jej barki. Najpierw ból odepchniętej przez matkę sieroty, a gdy już życie dało drugą szansę - śmierć męża i samotne wychowanie córek. Potem przyszły poważne problemy ze zdrowiem: wylew, choroba nowotworowa. Gdy i to przetrwała - wypadek i amputacja nogi.

- Ogród jest niczym poradnia leczenia bólu, tyle że dla mnie codzienna. Korzystam z niej, bo bardzo chcę żyć. Jak ten ogród... W nim mój pot i łzy, ale też wsparcie wielu dobrych ludzi: inny jakby lepszy świat - dodaje Grażka. ©℗

Arleta NALEWAJKO
Fot. Arleta NALEWAJKO

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA