Środa, 07 maja 2025 r. 
REKLAMA

Był taki rejs!

Data publikacji: 05 maja 2025 r. 12:45
Ostatnia aktualizacja: 05 maja 2025 r. 12:45
Był taki rejs!
Fot. archiwum prywatne Jerzego SZATKOWSKIEGO  

Na naszych łamach ogłosiliśmy konkurs na wspomnienia związane z okrągłym jubileuszem Szczecina i obecnością gazety na Pomorzu Zachodnim. Pierwsze teksty od naszych Czytelników zaczynają już napływać do redakcji. Cieszymy się bardzo i dziękujemy Państwu za zaufanie! Zgodnie z zapowiedziami, będziemy nadesłane prace publikować. Na początek – opowieść pana Jerzego Szatkowskiego o Jego ojcu Antonim i niezwykłej podróży dwoma holownikami z Gdańska do Szczecina w listopadzie 1947 roku.

Zanim opowiem niezwykłą historię o moim ojcu, Antonim Szatkowskim, parę słów muszę poświęcić mojemu dziadkowi, który też miał na imię Antoni.

Mój dziadek urodził się w 1890 roku, w dawnym pruskim zaborze. Około roku 1915 został wcielony do niemieckiego wojska i wysłany na front I wojny światowej. Tam trafił do francuskiej niewoli, a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, wrócił do ojczyzny z Armią Hallera. W odrodzonej Polsce podjął pracę na kolei i wkrótce został dyżurnym ruchu w Lidzbarku Welskim. W Lidzbarku poznał Leokadię Szymańską, z którą w 1921 roku się ożenił. Zamieszkali razem, w służbowym domu kolejowym nieopodal dworca. Żyło im się całkiem nieźle, bo na świat przychodziły kolejne dzieci, których w sumie było siedmioro. Piątym z kolei dzieckiem był mój ojciec, który urodził się w marcu 1930 roku. Mały Antek miał dwie starsze siostry i dwóch starszych braci. To właśnie starsze rodzeństwo „zadbało” o jego wszechstronny rozwój, bo wyrósł na bystrego i bardzo silnego chłopaka.

W maju 1945 roku zakończyła się wojna – Antek miał już skończone 15 lat. Już wkrótce miał podjąć swoją pierwszą zarobkową pracę. W czerwcu 1945 roku 55-letni wówczas dziadek został oddelegowany do Gdańska. Tam przez kilka miesięcy pracował przy odbudowie gdańskiej sieci kolejowej. Dziadek dobrze znał niemiecki, dlatego w powojennym Gdańsku łatwo nawiązywał kontakty. Poznał tam Niemca o nazwisku Schoennagel, który był kadrowym w stoczni. Dowiedział się od niego, że stocznia „Wojan” pilnie potrzebuje pracowników. Dziadek szybko wysłał list do Lidzbarka, żeby Antek przyjechał do Gdańska, to będzie dla niego praca. W sierpniu 1945 roku Antek opuścił rodzinny dom w Lidzbarku, pojechał do Gdańska i został umówiony na rozmowę z kadrowym. Podczas tej rozmowy Antek nie wiedział, co ma mówić, więc Schoennagel – Niemiec, mówiący także po polsku – zapytał:

– Anton, a ty kim chcesz być?

– Chciałbym być maszynistą lokomotywy.

Po namyśle kadrowy zadecydował, że Antek dołączy do kompletowanej właśnie, 4-osobowej załogi holownika.

– Lokomotywa i holownik to prawie to samo. I tu jest silnik parowy, i tam też… To jeździ po torach, a tamto po wodzie. Anton, na pewno ci się spodoba!

I tak 15-letni Antoni Szatkowski stał się pracownikiem stoczni „Wojan”, w gdańskiej dzielnicy Trojan. Został zatrudniony na stanowisku maszynisty holownika. Szyper holownika, Paweł Czuba, bardzo go polubił i traktował jak syna. Oprócz tego, że uczył go nowego fachu, to skierował go także do wieczorowej szkoły zawodowej.

Antek, musisz mieć papier! – tak szyper tłumaczył konieczność pobierania nauki w szkole.

Antek zamieszkał na stancji przy ulicy Grobla Długa u starszego małżeństwa, państwa Schroederów, którzy po jakimś czasie wyjechali do Niemiec. Od sierpnia 1945 roku życie młodego Antka toczyło się między stancją, szkołą i „Adamem” – starym holownikiem z silnikiem napędzanym parą.

Jesienią 1947 roku gruchnęła w gdańskiej stoczni wieść, że poszukują ochotników na wyjazd do Szczecina. 17-letni wówczas Antek zapisał się na listę ochotników. Potem, do załóg pływających na holownikach dotarła wiadomość, że dwa holowniki mają być oddelegowane do Szczecina. (W wyniku alianckich bombardowań w Odrze i portowych kanałach było dużo wraków – holowniki potrzebne były do oczyszczania torów wodnych). Zjednoczenie Stoczni Polskich – organ państwowy, utworzony celem odbudowy przemysłu stoczniowego – zadecydował, że do Szczecina popłynie holownik „Adam” oraz mniejszy holownik, „Jan”. 2 listopada 1947 roku Antek opuścił stancję i, z całym swoim dobytkiem, którym była duża teksturowa walizka obwiązana sznurkiem, udał się na swój holownik. 3 listopada dwa holowniki, „Adam” i „Jan”, wypłynęły z Gdańska i udały się w górę Wisły. Miały pokonać trasę Gdańsk – Szczecin, przechodząc przez Kanał Bydgoski i dalej, przez Noteć, Wartę i Odrę.

Antoni, jako dojrzały mężczyzna, mający już swoją własną rodzinę, bardzo chętnie ten 3-tygodniowy rejs opowiadał. Ja, około 1973 roku, nagrałem ojcowskie wspomnienia na magnetofonie szpulowym
ZK – 140. Potem to nagranie przegrywałem kolejno na kasetę, płytkę CD, a parę lat temu na pendrajwa. Oto niektóre fragmenty tego nagrania, „przelane” na tradycyjny nośnik, czyli papier:

„… Już na samym początku pojawił się poważny problem: nasz „Adam” miał zbyt duże zanurzenie, żeby pokonać płycizny na Wiśle. Trzeba było go podnieść i postawić na barce. Postawionego na barce „Adama” ciągnął „Jan”, który miał dużo mniejsze zanurzenie. Taki konwój płynął z Gdańska aż do Bydgoszczy. Szyprem na „Janie” był Franciszek Maradziński. Szyprem „Adama”, i jednocześnie kierownikiem konwoju, był Paweł Czuba. Palaczem na „Adamie” był Tadeusz Michalak, a marynarzem pokładowym – Leon Kaźmierczak […]

[…] Dopłynęliśmy do Bydgoszczy i zacumowaliśmy pod wielką bramownicą. Teraz musieliśmy zdjąć naszego „Adama” z barki i postawić go na wodzie. Nie było to takie proste, bo wszelkie mechanizmy bramownicy działały tylko na korby. […]

Zacumowaliśmy w Nakle i na dwie doby zamieszkaliśmy w hotelu. Trzeba było wreszcie coś konkretnego zjeść i dobrze się wyszorować. W Nakle Czuba dokupił węgla, który był paliwem do naszych holowników. Poszedł też na pocztę, żeby wysłać telegram. […]

Kiedy holownik płynął, moim obowiązkiem było pilnować, aby w kotle zawsze była woda, a na manometrze 8 atm. Jak para „podnosiła się” powyżej 8 atm, zamykałem klapę popielnika, odcinając w ten sposób dopływ powietrza pod ruszta paleniska. Gdybym tego nie zrobił, zadziałałby zawór bezpieczeństwa, wydając przy tym głośny gwizd. Świadczyłoby to o braku mojej czujności i byłoby powodem do udzielenia mi nagany. Jak ciśnienie spadało poniżej 8, to trzeba było wzruszyć palenisko za pomocą gracy i dosypać trochę węgla. Te czynności robiłem wspólnie z palaczem, Tadkiem. Podczas nocnego postoju nie można było dopuszczać do wygaszenia paleniska – wtedy ciśnienie na manometrze wahało się w okolicach 2 atm. Ważną czynnością było codzienne czyszczenie rur opłomkowych kotła. „Adam” był starym holownikiem, na którym nie było prądnicy, a także prądu. 4 – osobowa załoga komunikowała się między sobą za pomocą tub głosowych. Do tuby można było mówić, ale także gwizdać [„wysyłać strzałki” – przyp. autora]. Na pokładzie holownika mieliśmy lampy naftowe, a światła pozycyjne uruchamiane w nocy podczas postoju też były naftowe […]

Jeden nocny postój spędziliśmy w Kostrzynie i pamiętam, że na nasz holownik przyszły dwie, bardzo wesołe panie. Jedna z nich próbowała nawet do mnie się dobierać […]

Płynąc Wartą i Odrą, od czasu do czasu na brzegu pojawiali się ludzie, którzy do nas machali swoimi czapkami. Dwa parowe holowniki, mające na rufach biało – czerwone bandery, robiły duże wrażenie. W takich momentach nasz szyper pociągał za stalową linkę, która zwisała w sterówce. Uruchamiał wtedy syrenę, która zainstalowana była na kominie. Słychać ją było na kilka kilometrów! […]

W Szczecinie zacumowaliśmy na terenie stoczni rzecznej, o niemieckiej jeszcze nazwie „Greifenwerft”, która później przemianowana została na Stocznię Rzeczną „Odra”. W Szczecinie działała już delegatura Zjednoczenia Stoczni Polskich. Mieściła się ona w dobrze zachowanym pałacyku przy Grabowerstrasse, później przemianowanej na Jana Matejki [obecnie nr 8 – przyp. autora]. Oprócz części biurowej była tam także przejściowa baza hotelowa dla przyjezdnych. To tam, nasz szyper Paweł Czuba zgłosił nasz przyjazd i tam też spędziłem swoją pierwszą noc w Szczecinie…”

P.S. Mój ojciec, Antoni Szatkowski, przez całe swoje życie był namiętnym czytelnikiem „Kuriera Szczecińskiego”. Dzięki bardzo dobrze przeprowadzonej operacji w Klinice Okulistyki PUM w Szczecinie do później starości mógł czytać. Jeszcze jako 90-latek rozwiązywał weekendowe krzyżówki. Antek odszedł do Domu Pana 16.09.2022 roku, w wieku ponad 92 lat.

Oprac. (mok)

 

Historie odzyskane

W głowach i sercach mamy pamięć o wydarzeniach małych i wielkich, które składają się na naszą wspólną historię. Może na strychach, w szufladach, leżą jeszcze dokumenty rodziców, dziadków? Sięgnijmy do tych pożółkłych papierów i spiszmy opowieści, własne lub bliskich!

W tym roku „Kurier Szczeciński” świętuje 80 lat obecności na Pomorzu Zachodnim. Od października 1945 roku codziennie relacjonujemy życie mieszkańców Szczecina i regionu. Pionierskie czasy w zniszczonym mieście, trud odbudowy, „nasza mała stabilizacja”, kolorowe lata 70., trudne – 80., transformacja, port, stocznia, Wały Chrobrego, magnolie i krokusy. Polityka oraz codzienne życie. Miłość, przyjaźnie, tragedie. Niebuszewo, Pomorzany, Stołczyn, Śródmieście, Koszalin, Podjuchy, Stargard… Zmieniające się na naszych oczach miasta i wioski.

Kolejne pokolenie Polaków dorasta na Pomorzu Zachodnim. Rozmawiamy między sobą przy rodzinnych stołach, w pracy, w sklepach i kawiarniach, emocjonujemy się, śmiejemy i płaczemy, ale czy za kilka lat będziemy pamiętać to, co jest teraz dla nas, jako dla społeczności, ważne?

Aby utrwalić nasze wypomnienia „Kurier Szczeciński” ogłasza konkurs jubileuszowy. Z czym kojarzy się Państwu Szczecin? Jak się mieszka na Pomorzu Zachodnim? Co chcielibyśmy przekazać tym, którzy przyjdą po nas?

Młodzież, dorośli, seniorzy. Nie ma ograniczeń wiekowych. Zespół „Kuriera Szczecińskiego” dokona wyboru i najciekawsze prace opublikuje na łamach wydania papierowego oraz na stronie internetowej „Kuriera”, a autorzy otrzymają atrakcyjne nagrody.

Wymogi formalne: W konkursie biorą udział wyłącznie prace przygotowane samodzielnie przez autora, podpisane i opatrzone tytułem. Tekst powinien liczyć od dwóch do czterech stron znormalizowanego maszynopisu (3600 do 7200 znaków ze spacjami). Forma wyrazu dowolna: wspomnienie, list, życiorys, wywiad. A może ktoś zaproponuje wiersz? Mile widziane jest dołączenie zdjęcia. Wspomnienia wraz z numerem kontaktowym należy nadsyłać na adres e-mail jubileusz@24kurier.pl. Można je też przynosić do siedziby redakcji – ul. Jacka Malczewskiego 34/11 (4 piętro) do 31 lipca 2025 r. Biorąc udział w konkursie, wyrażają Państwo zgodę na nieodpłatną publikację tekstu i zdjęć (w całości lub fragmentów).

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA