Rozmowa z Mirosławem Ciupińskim, fotografikiem i kolekcjonerem starych aparatów fotograficznych
– Szczecinianin?
– Oczywiście. W dzieciństwie i młodych latach zamieszkiwałem na Pogodnie. Kiedyś to była najpiękniejsza dzielnica miasta. Teraz mieszkam na górnym Niebuszewie i uważam, że tu też jest fajnie.
– Wiem, że masz ciekawe hobby…
– To fotografia. Zaś ostatnie lata to kolekcjonowanie sprzętu fotograficznego, a konkretnie aparatów fotograficznych. W gablotach leżą zabytkowe już egzemplarze.
– Co cię skłoniło do ich zbierania?
– Od najmłodszych lat miałem ciąg do zbieractwa, a sprzęt fotograficzny jest jedną z dziedzin, która jest mi bliska. W młodości miałem również zamiłowanie do fotografii, wychowałem się na aparatach Praktica i Exacta, więc generalnie koncentruję się na zbieraniu tych właśnie marek. To był okres romantyczny fotografii. W tamtym sprzęcie wszystko nastawiało się ręcznie, a nim nacisnąłeś spust, trzeba się było nad każdym ujęciem zastanowić. Małoobrazkowa klisza miała bowiem tylko 36 klatek. Najpierw trzeba ją było kupić – więc oznaczało to koszt, a potem wywołać, co również było niemałym wydatkiem. Fotografujący miał całą współczesną elektronikę w głowie. Z drugiej strony nie miał wyboru, bo procesory dopiero raczkowały. A dziś każdy pstryka bezrefleksyjnie i bez opamiętania…
– Czy Szczecin jest fotogeniczny?
– Oczywiście. Mimo zniszczeń, jakich podczas ostatniej wojny dokonały alianckie naloty, jest w nim kilka miejsc niespotykanych w innych miastach.
– A które rejony byś polecił do selfie?
– Te miejsca są oklepane, a mimo to zawsze atrakcyjne, pełne przestrzeni i światła. Choćby Wały Chrobrego czy mroczniejsza szczecińska Wenecja nad Odrą, gdzie można znaleźć ciekawe zakamarki. Przypomnę też – nieodkrywczo – park Kasprowicza i Jasne Błonia. Ponieważ uwielbiam fotografię czarno-białą, lubię stare poniemieckie kamienice w centrum miasta, na których wciąż są ślady drugiej wojny światowej.
Co lubisz w Szczecinie fotografować?
– W latach 90. ubiegłego wieku byłem fotoreporterem nieistniejącego już tygodnika „Morze i Ziemia”, więc generalnie lubię fotografię reporterską. Obecnie chętnie robię „pocztówki”, czyli ujęcia Szczecina, które oddają stan faktyczny miejsca. Nie akceptuję bowiem manipulacji obrazem i jego ulepszania za pomocą photoshopa i innych tego typu programów.
– Co jest w Szczecinie denerwujące?
– Chodniki, szczególnie te z zabytkowymi płytami granitowymi, które niedawno odbudowano, dodając kostkę brukową. Współczuję kobietom na wysokim obcasie i podróżnym. Szczególnie trotuary te są irytujące przy dworcu Szczecin Główny PKP, gdzie szczecinianie i turyści toczą walizy po tych „zabytkach”. Nie dość że się męczą, to jeszcze niszczą kółka i powodują hałas.
– Co zmieniłbyś w naszym mieście?
– Przywróciłbym np. dawne kolory tramwajów i autobusów. Przed laty były one czerwone. Obecne barwy to koszmar, bo ich nie widać, a zagęszczenie ruchu ulicznego jest dużo większe. Uważam, że w Szczecinie nie szanuje się tradycji, a wymyśla nowe idee, które nie są potrzebne – na przykład floating garden.
– Ale to założenie władz miasta, które ma udowodnić, że gród Gryfa jest miastem, a raczej ogrodem, na wodzie…
– Szczecin nie musi udowadniać, że leży nad wodą, bo ma jej tyle, że zagina pozostałe miasta w Polsce.
– A wokół Szczecina?
– W mieście i wokół niego jest bardzo dużo miejsc, które mogą zauroczyć. To oczywiście regiony Odry. W ostatnich latach jeżdżę dużo na rowerze z przyjaciółmi. Pokonujemy Puszczę Wkrzańską, nawet w kierunku Trzebieży i do Niemiec. To miejsca, w których wypoczywamy.
– Choć powstają nowe trasy dla rowerów, w Szczecinie wciąż ich mało. Czy miasto ma szansę stać się rowerowym?
– Nie można przesadzać, bo stare centrum miasta ma ograniczoną przepustowość ulic. Zawężanie ich, by stworzyć drogę dla rowerów, może tylko utrudnić przemieszczanie się innym pojazdom, głównie samochodom.
– Zaglądasz czasem na portal 24kurier.pl i do „Kuriera Szczecińskiego”?
– Na portal 24kurier.pl zaglądam codziennie, natomiast kupuję magazyn „Kuriera Szczecińskiego”.
– Dziękuje za rozmowę.
Rozmawiał Marek Klasa