Rozmowa z Januszem Zalewskim, właścicielem m.in. hotelu w Mrzeżynie
– Za pomocą ogłoszenia prasowego, jakie zamieścił pan wczoraj na łamach naszej gazety, zaprotestował przeciwko polityce rządu, który nadal nie pozwala na otwarcie hoteli i ośrodków wypoczynkowych. Skąd ten protest?
– Nastąpiło otwarcie galerii handlowych, gdzie niekiedy ludzie stoją tuż koło siebie, co stwarza znacznie większe zagrożenie niż pobyt w hotelu. Jak widzę ludzi przebierających rękoma towary, w tym owoce i warzywa, to zastanawiam się, dlaczego tego nie dostrzega sanepid? Ludzie przebierają także rękoma pieczywo – czy tego nikt nie widzi. Potem kolejki przy kasach, gdzie niekiedy nie są przestrzegane odległości. Obserwowałem w jednym ze sklepów, co się dzieje z wózkami? Klient je odstawia na parking, a potem są one używane przez innego kupującego, a nikt ich nie dezynfekuje. Nie wspomnę już o tłoczących się ludziach starszych w niedawnych kolejkach do rejestracji na szczepienia.
– W wielu ośrodkach i hotelach zasady bezpieczeństwa przed zamknięciem były większe?
– Oczywiście. W środku goście poruszali się w maseczkach, często pokój pomiędzy nimi był pusty, na posiłki wkładali rękawiczki jednorazowe, ale najpierw dezynfekowali dłonie i dopiero wtedy podchodzili do stołu szwedzkiego. Tak funkcjonowaliśmy przez cały sezon letni i nie było żadnych zakażeń. Podobnie jak inne obiekty. Nikt nie narzekał i się nie skarżył. Potem, krótko przed grudniowym zamknięciem, posiłki przynoszone były do pokojów. Każdy z gości zjadał je w innym pokoju, ale nie tym, w którym mieszkał. Po prostu w jednym pokoju jadł, a w innym mieszkał. Było to uciążliwe, ale się sprawdzało. A teraz kolejny miesiąc ośrodki wczasowe są zamknięte, a wielu ludzi bez pracy.
– Niektórzy z lokalnych polityków opcji rządzącej twierdzą, że nad morzem zimą nie ma zbyt wielu gości. Tak tłumaczą brak wsparcia dla naszego regionu. Pomoc poszła na południe kraju.
– Ci ludzie są oderwani od rzeczywistości. W przeszłości przez całą zimę Sandra w Pogorzelicy miała spore obłożenie. Poprzednie zimowe ferie były rozłożone w Polsce na raty, dzięki czemu cieszyli się górale, bo mieli obłożenie, a narciarze mogli pojeździć. Niedawno była 14-dniowa przerwa w nauce dla całego kraju, a stoki zamknięte – podobnie jak pensjonaty i hotele. Pamiętamy, że jednego dnia jeden polityk stoki otwierał, następnego inny je zamykał, a ich właściciele sztucznie je naśnieżali, a teraz wielu poniosło koszty i żadnych dochodów. Przecież nad morzem Sandra żyła zimą, a dzięki niej zarabiały okoliczne sklepiki i małe restauracje. Podobnie jest w innych nadmorskich miejscowościach, gdzie nie brakuje obiektów całorocznych z basenami i SPA. Dziś jest cicho i pusto.
– Nie dostał pan żadnej pomocy od rządu?
– Otrzymałem za zeszły rok 3,5 mln zł rządowego wsparcia z tzw. tarczy na dwa ośrodki w Karpaczu i Pogorzelicy. Miałem jednak obroty mniejsze o ok. 40 mln zł. Na Zachodzie rząd pokrywał straty w znacznie większym stopniu niż u nas. W naszym kraju nie jest ważne, czy ktoś zatrudnia 50 czy 250 osób. Obie firmy wrzuca się do jednego worka. Ja zatrudniam ok. 200 osób, z których nie zwolniłem nikogo. Bo przecież kryzys minie, a ludzie będą potrzebni. W 2019 roku moje dwa obiekty zapłaciły łącznie 17 mln zł przeróżnych podatków na rzecz gmin i Skarbu Państwa. Nic dziwnego, że wielu właścicieli mniejszych ośrodków już je zamyka i sprzedaje za bezcen, bo nie wierzą, że się utrzymają na rynku.
– Wróćmy do Mrzeżyna, gdzie została zakończona z poślizgiem budowa czterogwiazdkowego hotelu, który został otwarty w połowie lipca. To właśnie tego obiektu dotyczył poniedziałkowy protest…
– Ponieważ hotel rok temu nie działał, więc nie należy mi się żadna pomoc ze strony państwa, chociaż poniosłem straty w wysokości 9,5 mln zł. Nie jest ważne, że zatrudniłem tam 60 osób i wybudowałem basen także dla okolicznych mieszkańców. Dziś nie mam żadnej pomocy z żadnej tarczy, bo obiekt otwarty został w połowie roku, ale podatki płaciłem. Nie dziwię się innym właścicielom takich obiektów na południu kraju, że złamali zakazy i przyjmują gości. Przecież nic nie tracą, bo wielu nie ma żadnej pomocy, którą mogliby im zabrać. Przecież nawet wirusolodzy mówią, że na stokach narciarskich trudno się zarazić, gdy się przestrzega zasad. Podobnie jest na basenie, który dostępny był w okresie pandemii tylko dla gości hotelowych. Przychodzą w szlafrokach, biorą prysznic i korzystają z basenów. Woda jest chlorowana, więc ryzyka zakażenia nie ma. Do rządzących to nie przemawia. Nie ogrzewam już wody w basenach, bo to są koszty, których mi nikt nie zwróci. Hotel w Mrzeżynie wybudowany został za kredyty bankowe, które muszę spłacać. Jak są goście, to jest z czego, ale gości nie ma, a na pomoc rządową się nie łapię. Bank odroczy spłatę, ale odsetki od odroczenia trzeba będzie zapłacić. Do rządzących to nie dociera.
– Często jest pan kontrolowany, czy nie przyjmuje „dzikich” gości?
– To nie są kontrole. To są szykany! Nie tylko mnie, ale także innych. Klasycznym przykładem była noc sylwestrowa, gdzie Sandra była nieczynna. Puste parkingi, co widać było gołym okiem z ulicy, ciemno w pokojach, ale zjawia się policja i sanepid i zaczynają biegać po hotelu, jakby się tam goście ukrywali. W kuchni także żywego ducha, bo nieczynna, ale szykany trwają. Teraz takie kontrole często się powtarzają nie tylko w moich obiektach.
– Są jednak obiekty hotelowe czy też wypoczynkowe w Kołobrzegu, jak i w Karpaczu, które przyjmują gości. Owszem są grupy, które w hotelach mogą przebywać, ale mogą w nich zamieszkać osoby, które potrzebują odnowy w ramach walki z pandemią. Wystarczy tylko poszukać takich ofert w internecie, a niektóre firmy same zapraszają do przyjazdu.
– To wszystko jest kombinowane i naginane, jak w przeszłości pobyty delegacyjne, potem zawody pływackie, czy zgrupowania miłośników przeciągania liny. Były turnieje szachowe, ale my chcemy działać legalnie w rygorze sanitarnym, z którym goście się pogodzili. Wtedy niech sanepid i policja nas kontroluje, a nie teraz, traktując nas jak oszustów.
– Czy otworzy pan hotel w Mrzeżynie?
– Poczekam na odzew naszych klientów, którzy już u nas wypoczywali i niekiedy dopytują się o szanse na przyjazd. Dlaczego zmusza się nas do podziemnej działalności, kiedy w galeriach handlowych, należących w wielu przypadkach do obcego kapitału jest znacznie większe ryzyko zakażenia się niż w pensjonatach i hotelach? Dodam, że w styczniu trzy moje obiekty w Karpaczu, Pogorzelicy i Mrzeżynie poniosły ok. 6 mln zł straty. Ile rząd mi zwróci? Niewiele, a pracowników muszę utrzymać, bo przecież ich nie zwolnię, jak wielu zaczyna to już czynić. W końcu kiedyś to się skończy. Nie chcę jednak narażać swoich gości na szykany i kontrole policji, gdyż nie jest to miłe i przyjemne.
– Dziękuję za rozmowę i życzę lepszych czasów. ©℗
Mirosław KWIATKOWSKI