Rozmowa z Martą Uszko, aktorką szczecińskiego Teatru Polskiego
– Pochodzi pani z Wrocławia. Co zatem przygnało panią do Szczecina?
– Praca! Najpierw pojechałam z Wrocławia do Gdyni, do Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej. Potem, jak wszyscy absolwenci szkół teatralnych, zrobiłam natarcie na Warszawę. Tam byłam dwa lata i nawet mi nieźle szło, ale nie miałam ochoty zakotwiczyć tam na dłużej. Wówczas w szczecińskim Teatrze Polskim pracowali już moi koledzy z gdyńskiej szkoły – Sylwia Różycka, Filip Cembala i Damian Sienkiewicz, a także Piotrek Bumaj, którego znałam z Wrocławia. Oni namawiali mnie, żebym przyjechała do Szczecina. Tak zrobiłam i dostałam propozycję etatu. Pierwsza rola w Teatrze Polskim nie była zbyt duża, bo zespołowo występowałam w „Magii obłoków”, potem była Celia w szekspirowskim spektaklu „Jak wam się podoba”, Jenny w „Operze za trzy grosze” i Julia w przedstawieniu „Romeo i Julia 1939”. W kolejnych latach zagrałam wiele ciekawych ról, założyłam zespół The Ears i otrzymałam Srebrną Ostrogę w plebiscycie „Bursztynowy Pierścień” i tak minęło osiem lat w Szczecinie.
– Czy przed 2012 rokiem była pani kiedykolwiek w Szczecinie?
– Nie. Podczas pierwszego przyjazdu do Szczecina, na rozmowę z dyrektorem, zachwycił mnie budynek Teatru Polskiego. Skojarzył mi się wtedy z Hogwartem z „Harry’ego Pottera”. Zresztą, przez pierwsze pół roku pobytu w Szczecinie mieszkałam właśnie w teatrze. Z kolei podczas tej pierwszej wizyty nie chodziłam dużo po mieście. Ale trafiłam na odbywający się właśnie festiwal teatralny Kontrapunkt. Udało mi się obejrzeć kilka znakomitych spektakli.
– Kiedy poczuła pani, że Szczecin to pani miasto?
– Osadzanie się w Szczecinie to była kwestia dwóch, może trzech lat. W tym czasie zdobywałam nowe znajomości i właśnie poprzez przyjaciół mogłam poznać Szczecin oczami rodowitych szczecinian. Teraz jestem tu całkiem zakorzeniona. Mam ulubione miejsca i drogi, którymi podążam. Mieszkam w sąsiedztwie Urzędu Miasta i bardzo lubię, kiedy po „godzinach urzędowania” ta część miasta się wycisza.
– Czy podczas poznawania Szczecina bywała pani w barze na słynnych szczecińskich pasztecikach?
– Oczywiście, że tak. Ale pierwszą knajpką, w której przesiadywałam na początku pobytu w Szczecinie, był „Public” w alei fontann. Lubię dobrze zjeść, a tam zawsze miałam gwarancję dobrego jedzenia.
– Załóżmy optymistyczny wariant, że nie ma pandemii i można wszędzie pójść. Jak by pani zatem spędziła wolny dzień w Szczecinie?
– Pewnie umówiłabym się ze znajomymi w jednej z knajpek na deptaku Bogusława. W cieplejszy dzień wyskoczylibyśmy na Łasztownię. Lubię się też przejść przez Jasne Błonia, wejść w Różankę i dalej do parku Kasprowicza i do Lasu Arkońskiego. Ogromnym atutem Szczecina jest to, że szybko – z centrum miasta – można znaleźć się w lesie i mieć to poczucie ciszy i spokoju. Bardzo cenię sobie, że w mieście jest dużo zieleni i miejsc do rekreacji, gdzie można skrzyknąć się ze znajomymi i spotkać przy ognisku. Urzeka mnie tutejsza architektura, bo jest nieco zbliżona do tej wrocławskiej. Choćby kamienice. Życzyłabym sobie jednak, by odświeżanie fasad tych budynków szło szybciej. Martwią mnie pustostany zabite dechami, bo za dużo jest takich miejsc w Szczecinie.
– Często szczecinianie narzekają: „W Szczecinie nic się nie dzieje. A w Warszawie i Krakowie to…”.
– Na początku mieszkania w Szczecinie też tak mówiłam. Chyba nie potrafiłam wtedy rozgryźć miasta i znaleźć czegoś dla siebie. Teraz myślę jednak, że chyba tak to jest, że najtrudniej nam zobaczyć to, co mamy pod nosem. Niesprawiedliwe jest mówienie, że w Szczecinie nic się nie dzieje. Mamy przecież tyle znakomitych instytucji kultury, odbywa się też kilka ciekawych festiwali, choćby Akustyczeń, Szczecin Film Festiwal, Kontrapunkt.
– Jak teraz pani o sobie mówi – wrocławianka czy szczecinianka?
– Jeszcze osiem lat temu bardzo podkreślałam, że jestem rodowitą wrocławianką. Teraz mój dom jest w Szczecinie, od roku jestem szczęśliwą mężatką. Od roku jestem też w Szczecinie na stałe zameldowana, zatem… jestem szczecinianką. (śmiech)
– Dziękuję za rozmowę. ©℗
Rozmawiała Monika Gapińska
Fot. Dariusz Gorajski