Kolejna stuletnia pieczęć Reichsmarine wzbogaciła kolekcję Muzeum Obrony Wybrzeża w świnoujskim Forcie Gerharda. – Posiadamy ewidentnie największą kolekcję tego typu pieczęci w naszym kraju i w Europie – nie kryją zadowolenia pasjonaci historii ze Świnoujścia.
Pieczęcie należały niegdyś do urzędów niemieckiej marynarki wojennej okresu Reichsmarine. Powstały w latach 1921-1935 i w tym też okresie były używane. Niemieckie wówczas Świnoujście było ważnym portem wojennym dla Reichsmarine. Pamiątek po tym okresie jest bardzo mało, bo niemiecka marynarka była wtedy mała. Służyło w niej zaledwie kilkanaście tysięcy marynarzy.
– W tym czasie w Świnoujściu stacjonowały głównie siły trałowe. Ich baza szkoleniowa i mieszkalna zlokalizowana była w prawobrzeżnych obiektach świnoujskiej twierdzy: w Twierdzy Portowej i dzisiejszym Forcie Gerharda – opowiada Piotr Piwowarczyk, dyrektor Muzeum Obrony Wybrzeża.
Pieczęcie, które są w fortecznej kolekcji, miały różne przeznaczenie. Jedna należała do prawnika, a inną stemplowano dokumenty związane ze sprawami budowlanymi, tj. pozwoleniami na budowę pensjonatów lub obiektów gastronomicznych w obrębie terenów w pobliżu twierdzy.
– Każdą z pieczęci dodatkowo sygnowano numerem rzymskim (XIII) i puncą producenta. Byliśmy wniebowzięci, gdy nam je zaoferowano. Podejrzewaliśmy nawet, że są to kopie. Zaczęliśmy weryfikować ich oryginalność i wtedy okazało się, że stanowią one prawdziwą rzadkość zarówno w prywatnych kolekcjach, jak i w europejskich muzeach – dodaje Marcin Ossowski, pasjonat historii z Fortu Gerharda.
Wcześniejszy właściciel pieczęci mówił, że zostały one znalezione w przydrożnym rowie na terenie Niemiec, niedaleko granicy. Znaleziono tam również przegniłe skrzynie z pozostałościami dokumentów i pamiątkami z okrętów niemieckiej Kaiserischemarine.
– Wiele wskazuje na to, że artefakty były częścią archiwum ewakuowanego w 1945 roku. W wyniku wojennej zawieruchy nie dotarło ono do celu. Widać na pieczęciach ślady spalenizny. Teoria jest taka, że być może skrzynie podpalono specjalnie, żeby nie dostały się one w ręce żołnierzy Armii Czerwonej. Być może uda się znaleźć więcej takich pieczęci. Ta najnowsza trafiła do nas kilka miesięcy po pierwszych czterech. Miała ona ogólny charakter – dodają nasi rozmówcy.
Tekst i fot. Bartosz Turlejski