Niedziela, 24 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Otwieranie oczu

Data publikacji: 29 listopada 2017 r. 13:44
Ostatnia aktualizacja: 28 czerwca 2018 r. 11:07
Otwieranie oczu
 

„Ekonomia etniczna – studium przypadku Polaków w Berlinie” („Ethnische Ökonomie – eine Fallstudie über in Berlin lebenden Polen”) to projekt, zrealizowany przy Instytucie Zachodnim w Poznaniu i Politechnice Berlińskiej (Technische Universität Berlin), a dotowany przez Polsko-Niemiecką Fundację na Rzecz Nauki (Deutsch-Polnische Wissenschafts Stiftung). Trwał ponad rok.

Jego wynikiem jest opracowanie Doroty Kot, antropogeografki mieszkającej w Berlinie, która przeanalizowała strukturę dzisiejszego polskiego rynku gospodarczego w tym mieście. Z ekspertami i przedsiębiorcami przeprowadziła prawie sto wywiadów ilościowych, w których pytania są zestandaryzowane, a czas odpowiedzi ściśle określony, oraz ponad dwadzieścia wywiadów jakościowych, czyli – ogólnie mówiąc – swobodnych rozmów na temat będący przedmiotem badań.

Ich wyniki przedstawiła w połowie października na spotkaniu w Polskiej Radzie Społecznej w Berlinie. Gdy badania zaczynała, pisała, że „siła polskich przedsiębiorstw i przedsiębiorców działających w Niemczech jest (…) wielką niewiadomą”. Do jakich wniosków doszła na koniec?

Boom, ale jaki?

Dziennikarz radia Cosmo zapytał ją podczas spotkania, dlaczego Polacy przyjeżdżają dziś do Berlina. Podała dwa powody: pierwszy, to ich sytuacja w kraju, drugi – opinie o jakości życia w Berlinie. Są to więc, używając terminologii naukowej, powody „wypychające” (push) i „przyciągające” (pull). Pierwsze to zazwyczaj utrata pracy w Polsce lub zbyt niskie zarobki, drugie – wolność i swoboda charakteryzujące Berlin oraz przyzwyczajenie tutejszych pracodawców do zatrudniania Polaków.

O Berlinie panuje w Polsce potoczna opinia, że jest to hip and young centrum nowoczesnego boomu gospodarczego. Można też usłyszeć, że polskiemu Berlinowi ton nadają nowocześni kosmo-Polacy, zakładający start-upy, mówiący tylko po angielsku, zarabiający krocie, pracujący dziś tu, jutro w Londynie, a rok później w Dubaju.

Gdy jednak przyjrzeć się problemowi na miejscu, okaże się – mówiła Dorota Kot – że rzeczywistość wygląda inaczej, a berliński „boom” oznacza dla wielu Polaków zgodę „na nowoczesną wersję wyzysku taniej siły roboczej”. To prawda, że założyli w Berlinie kilka tysięcy samodzielnych firm, lecz nie są to w większości nowoczesne start-upy, bo tych jest zaledwie dziesięć, lecz głównie firmy usługowe. Podobnie jak w ostatnim ćwierćwieczu XIX w., czy w latach osiemdziesiątych wieku XX, Polacy pracują dziś przede wszystkim na budowach i sprzątając. Tyle że teraz, chcąc być w zgodzie z przepisami, założyli firmy jednoosobowe. Co dziesiąty Polak w Berlinie jest więc przedsiębiorcą i ma własną firmę.

– Polacy są wprawdzie solidni, kreatywni, odważni i elastyczni – mówiła Dorota Kot – ale nie chcą budować struktur i nie mają wizji. Jednoosobowa firma to dla nich po prostu nowy sposób zarobku. Nie inwestują i nie zatrudniają nikogo, nawet z własnej rodziny. Liczbowo jesteśmy więc bardzo widoczni, lecz jakościowo wypadamy słabo.

Obszary sukcesu

Autorka opracowania zauważała, że do czasu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej wśród polskich przedsiębiorców w Berlinie dominowały branża budowlana, sprzątanie i handel. I nadal tak jest, a doszła tylko jedna nowa dziedzina pracy – opieka. Obserwuje się zmiany, ale powolne. Dopiero w ostatnich pięciu latach berlińscy Polacy zaczęli stawiać na różnorodność, w tym na IT, design i gastronomię. Są to wśród nich dziedziny raczkujące, lecz powinny dobrze się rozwijać, zwłaszcza gastronomia, która ma już niemałe sukcesy.

W panoramie etnicznych lokali gastronomicznych, wydanej przez berliński magazyn „Tip Berlin”, znalazł się więc polski street-food Tak Tak Polish Deli, działający od dwóch lat w dzielnicy Mitte, oferujący pierogi, żurek, bigos itd. W specjalnym dodatku na temat gastronomii polski bar Bona Kollektiv, znajdujący się przy uczęszczanej Hermannstraße w dzielnicy Neukölln, został wymieniony wśród pięciu najlepszych nowych lokali śniadaniowych.

Infrastruktura dla diaspory

Dorota Kot mówiła, że według statystyk przybywa w Berlinie polskich firm kreatywnych. Jednak często są to inne formy firm jednoosobowych, rejestrowanych bezpośrednio w Urzędzie Skarbowym po to, by legalnie można było zarabiać. W tym sensie kreatywni są więc tu nie tylko polscy artyści, właściciele galerii, muzycy, programiści i pisarze, lecz także trenerzy, organizatorzy kultury, tłumacze.

Pojawiła się też wśród Polaków nowa branża – nieznana przedtem: „infrastruktura dla diaspory”. Skąd się wzięła? Otóż gdy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej, imigranci ze starszego pokolenia zorientowali się, że spowoduje to napływ „nowych”, którzy – nie znając języka niemieckiego ani berlińskiej biurokracji – będą potrzebowali pomocy. Pojawili się więc „załatwiacze”, powstały biura oferujące jednoosobowym firmom pełną obsługę.

„Załatwiacze” wykorzystują fakt, że wielkim brakiem polskiej przedsiębiorczości w Berlinie jest jej niedoinformowanie. Dlatego zwłaszcza „nowi przybysze” stają się ich łatwym łupem. Godzą się na to, bo wystarcza im na ogół firma jednoosobowa. Nie są zainteresowani jej rozwojem, poszerzaniem oferty, inwestycjami, nie korzystają ze szkoleń i możliwości wsparcia finansowego.

Co można robić lepiej

Dorota Kot zakończyła swe wystąpienie radami dla potencjalnych przedsiębiorców, pracodawców, władz polskich i niemieckich, a wreszcie organizacji polonijnych. Przybyszom radzi więc, by nie zakładali natychmiast własnych firm, bo częstokroć znacznie bardziej intratne będzie dla nich zatrudnienie w firmach istniejących, gdzie mogą być wysoko kwalifikowanymi pracownikami. Dlatego warto upowszechniać informację, że w Berlinie działają tzw. doradcy karier (Karriereberatung), którzy osobom poszukującym pracy pomagają zaplanować rozwój zawodowy. Na starcie warto skorzystać z ich usług.

Władzom Berlina i jego dzielnic Dorota Kot radzi, by organizowały szkolenia dla potencjalnych przedsiębiorców, połączone z nauką języka, a organizacjom polonijnym – by współpracowały ze sobą, miast prowadzić konkurencyjne walki o dotacje i klientów, a przede wszystkim – by zaplanowały szeroko zakrojoną działalność lobbystyczną na rzecz polskich pracowników i przedsiębiorców.

A ponieważ to właśnie organizacje polonijne często ratują tych, którym się w Berlinie nie powiodło, Witold Kamiński, szef najstarszej z nich, Polskiej Rady Społecznej, sugeruje, że trzeba by walczyć o przyznanie nowym przybyszom pakietów, umożliwiających im start. Na taki pakiet – według Kamińskiego – powinno składać się opłacenie mieszkania na pół roku, wyżywienia, nauki języka i szkoleń w zakresie organizacji własnej firmy.

Oczywiście, na razie nikt tej propozycji nie rozważa poważnie, ale jak będzie w przyszłości? To, co dziś wydaje się nierealne, a nawet śmieszne, za pięć lat może być normą.

Rady tureckiej community

Jak pisałam na wstępie, Dorota Kot zaprezentowała wyniki swych badań w siedzibie Polskiej Rady Społecznej. Jak oceniła spotkanie?

– Byłam mile zaskoczona liczną frekwencją i różnorodnością jego uczestników – powiedziała. – Przyszli ludzie ze starej i nowej Polonii, pracownicy berlińskich urzędów pracy, przedstawiciele organizacji branżowych, osoby zainteresowane tematem, eksperci, z którymi przeprowadzałam wywiady, a także przedstawiciele tureckiej community. Z nich, jeśli chodzi o przedsiębiorczość migrantów, można brać przykład. Przyznaję, że to właśnie oni najszerzej otworzyli mi oczy, pokazując istotę problemów, jakie mają Polacy, którzy chcą w Berlinie prowadzić działalność gospodarczą.

* * *

(Dodam, że nam, polskim berlińczykom, to właśnie Dorota Kot otworzyła oczy).

Ewa Maria SLASKA

Dziennikarka, pisarka, blogerka, przewodnicząca stowarzyszenia Städtepartner Stettin e.V., działającego w dzielnicy Friedrichshain-Kreuzberg.

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA