– „Tyle zła, tyle morderstw…. O wszystkim może się pani dowiedzieć, jeśli pani zapyta. Ale my nie musimy opowiadać, że tu pływało wiele ciał. Zresztą, co ja tam wiem…” – zgaszonym głosem mówi starszy mężczyzna. Siedzi w fotelu, w swoim pokoju, w domu opieki. Gorliwie przytakuje mu jego żona siedząca obok w wózku inwalidzkim.
Taką sceną zaczyna się zwiastun filmu dokumentarnego „Über Leben in Demmin” („O życiu w Demminie”), sygnalizujący, że film będzie zapierał dech w piersiach. Nie ze względu na wartkość akcji, lecz na przejmujące zgrozą wydarzenia, o jakich opowiada.
Pomorskie 11-tysięczne miasto Demmin wygląda tak jakby wciąż żyło w traumie. W marcu 1933 roku 53 proc. tutejszych mieszkańców, ponadprzeciętnie dużo, głosowało na partię Adolfa Hitlera.
30 kwietnia 1945 roku, w dniu, gdy Hitler popełnił samobójstwo, do Demmina weszły oddziały Armii Czerwonej. Miasto, które z trzech stron otaczają rzeki: Piana, Tollensee i Trebel, ogarnęła fala masowych samobójstw. Popełniały je głównie kobiety, mieszkanki Demmina i uciekinierki. Przerażone skakały do rzek, wciągając do wody dzieci.
Nie miały jak i dokąd uciekać. Gdy żołnierze Wehrmachtu uciekali na zachód z Demmina, wysadzili za sobą mosty na rzekach. Odcięli mieszkańcom drogę ucieczki.
Znaleziono ciała 900 osób. Wiele ciał ugrzęzło w mule…
Każdego roku w rocznicę tamtych wydarzeń przez Demmin w milczącym pochodzie idą neonaziści. Mówią, że upamiętniają ofiary.
Czy ich marsz jest wyrazem nieprzepracowanej traumy?
O masowych samobójstwach, jakie pod koniec drugiej wojny światowej popełniali Niemcy, a do których dochodziło nie tylko w Demminie, w społecznym dyskursie o wojnie wciąż mówi się mało.
„Dlaczego ludzie odbierali sobie życie?” – to pytanie stawia dokumentalny film Martina Farkasa „Über Leben in Demmin”. Miał premierę 22 marca w Berlinie, jest grany w całych Niemczech.
Nancy WALDMANN
Fot. kadr z filmu