W ubiegły piątek przy granicach Polski z Czechami i Niemcami, od Świnoujścia po Cieszyn, można było obserwować nowe zjawisko. Pracownicy transgraniczni protestowali przeciwko rygorom granicznym, jakie ich dotknęły, a jakie wprowadził rząd RP. Szczególnie ciekawe było jednak to, że dzięki temu ujawniły się zupełnie nowe siły społeczne.
Czy będą wpływać na życie pogranicza, gdy ustaną rygory? Czy też wyciszą się, gdy granica znów będzie wolna? Czy będzie wolna tak samo, jak była? I jeszcze jeden problem: jakie będzie wtedy zaufanie sąsiadów Polski do państwa polskiego?
Otwórzcie granice
Piątkowy protest przebiegał pokojowo. Tylko w kilku miejscach po stronie polskiej doszło do chwilowych przepychanek z policją. Na niektóre przejścia, np. w Cieszynie i Zgorzelcu, przyszło szczególnie dużo osób. Wszędzie wszyscy byli w maseczkach. W Niemczech protest można było zorganizować stosunkowo łatwo, bo tam demonstracje są dziś dozwolone pod warunkiem, że zostaną zgłoszone i zgromadzą do dwudziestu osób, które będą między sobą zachowywać przepisowe odległości (w tym tygodniu dozwolona liczba demonstrantów ma się zwiększyć do pięćdziesięciu). Organizator protestu we Frankfurcie nad Odrą, artysta plastyk Michael Kurzwely, absolwent polskich uczelni artystycznych, twórca idei Słubfurtu i Nowej Ameriki, przyniósł ze sobą półtorametrową miarkę z biało-czerwonej taśmy i odmierzał odległość. Pomagał mu w tym niemiecki policjant, Polak zresztą. Ostatecznie demonstrantów było tam znacznie więcej niż dwudziestu.
Czerwone kartki
Demonstranci podkreślali w rozmowach, że rozumieją ograniczenia sanitarne. Pytali jednak, dlaczego nie mogą dojeżdżać do pracy, skoro mogą to robić mieszkańcy np. Warszawy, mimo że często do pracy mają dalej niż oni. – Koronawirus nie ma flagi – mówiono w Cieszynie. Wszędzie, po stronie polskiej, czeskiej i niemieckiej, pojawiały się flagi narodowe i unijne oraz hasła: „Wpuśćcie nas do pracy – Wpuśćcie nas do domu”, „Lass uns zur Arbeit – Lass uns zu Hause”, „Tęsknimy za Wami”, „Razem łatwiej przetrwać najtrudniejsze chwile”, „Wkrótce zobaczymy się znowu”,, „I ja za Tobą, Polaku”, „Otwórzcie granice – Otevřete hranici!” itd. itp. W Słubicach miejscowy chór śpiewał hymn Unii Europejskiej, w Linken i Lubieszynie słychać było muzykę piknikową. W polskim Cieszynie i na innych przejściach granicznych z Czechami pokazywano rządowi polskiemu czerwone kartki.
Petycje bez echa
Od wielu dni było wiadomo, że pracownicy transgraniczni, którzy mieszkają po jednej, a pracują po drugiej stronie granicy, zorganizują protest na przejściach granicznych. Z dniem, kiedy rząd RP wprowadził obowiązek dwutygodniowej kwarantanny także dla nich, jedni zostali pozbawieni możliwości pracy, decydując się na pobyt w Polsce, inni, jeśli zostali w Czechach lub Niemczech i pracują, nie mogą kontaktować się z rodzinami. Rząd w Warszawie nie zareagował na petycje w ich sprawie, wysyłane gremialnie przez samorządy gmin, miast przygranicznych i polskie władze euroregionów.
Problem bezpośrednio dotyczy około 200 tysięcy Polaków oraz ich rodzin, co daje około 700 tysięcy osób. Przekłada się to na zarobki, przywożone do Polski i tu wydawane. Obowiązku kwarantanny dla pracowników transgranicznych nie stosuje ani rząd czeski, ani niemiecki.
Nietrafione decyzje
Przedstawiciele rządów czeskiego i niemieckiego sygnalizowali od jakiegoś czasu, że w sprawie pracowników transgranicznych prowadzą z rządem polskim jakieś negocjacje. „Rozmowy z Warszawą przeciągają się” – mówił w ubiegłotygodniowym wywiadzie dla gazety „Nordkurier” Patrick Dahlemann, sekretarz stanu przy rządzie krajowym w Schwerinie, pełnomocnik ds. Pomorza Przedniego, mocno zaangażowany w sprawy Szczecińskiego Regionu Metropolitalnego i kontakty z województwem zachodniopomorskim.
Od kilku tygodni odbywają się też w tej sprawie regularne konferencje rządów landów przygranicznych i ministerstwa spraw zagranicznych RFN. Dahlemann dodał, że konsultują się z ambasadą RFN w Warszawie, konsulatami niemieckimi, polskimi urzędami marszałkowskimi i prezydentami miast z pogranicza.
W niedzielę problem skomentował chadecki premier Saksonii Michael Kretschmer. Portal Sächsische.de cytuje wypowiedź, jakiej udzielił w Halle Niemieckiej Agencji Prasowej (DPA). Stwierdził, że z niepokojem obserwuje sytuację na granicy z Polską. „Uważam, że decyzje rządu polskiego były nietrafione” – powiedział. Sposób zamknięcia granicy przez rząd polski nazwał wielkim nieszczęściem. Podkreślił, że postawiło to w trudnej sytuacji przede wszystkim Polaków, którzy przywykli do tego, że w drodze do pracy i do domu przechodzą granicę. Stwierdził, że znalezienie sposobu rozwiązania problemu jest w interesie strony polskiej. „Osobami, których to rzeczywiście dotknęło, są obywatele polscy” – powiedział.
Portal cytuje także Dietmara Woidkego, socjaldemokratycznego premiera Brandenburgii. Woidke oświadczył, że zwrócił się do władz w Warszawie z prośbą o złagodzenie restrykcji dla pracowników transgranicznych. Jego głos powinien być w Warszawie szczególnie uważnie słuchany ze względu na jego świetną znajomość Polski i wieloletnią działalność jako pełnomocnika rządu RFN ds. kontaktów z Polską
Opinie w internecie
Media po obu stronach granicy, aczkolwiek głównie lokalne i regionalne, obficie informują o problemach pracowników transgranicznych. Pod publikacjami w internecie pojawia się wyjątkowo dużo komentarzy. W mediach polskich, zwłaszcza pod artykułami dotyczącymi pogranicza polsko-niemieckiego, szczególnie dużo jest opinii nie tylko negatywnych, lecz obraźliwych i wulgarnych. Cytowała je ostatnio frankfurcka „Märkische Oderzeitung”, aczkolwiek nie musiała. Całkiem sporo mieszkańców miasta zna bowiem język polski i opinię o Polsce mogą sobie wyrobić sami.
Restrykcje rządu polskiego w jeszcze większym stopniu dotyczą Polaków, którzy pracują w Czechach, i czeskich przedsiębiorstw. W niektórych zakładach Polacy stanowią aż 40-50 procent pracowników. Czeskie firmy, dbając o tych, którzy zostali teraz w Polsce, do lipca będą im płacić postojowe. Rządy niemieckich landów przygranicznych wprowadziły dodatki do pensji dla Polaków, którzy zdecydowali się na rozłąkę z rodzinami i zostali w pracy. Dodatki te są przeznaczone głównie na pokrycie kosztów wynajęcia mieszkania.
Restrykcje, wprowadzone przez rząd polski, dotknęły też pracowników niemieckich i czeskich, którzy pracują w Polsce. Rząd polski nie wprowadził dla nich podobnych uregulowań.
O problemach pracowników transgranicznych bardzo dużo piszą media czeskie, w tym polonijne. Są tam bardzo silne.
Spontaniczny ruch społeczny
Siła protestu chyba zaskoczyła zwłaszcza rząd polski. Sprzeciw po raz pierwszy spontanicznie połączył mieszkańców wszystkich polskich regionów przygranicznych. Wymiar społeczny tego zjawiska jest bezprecedensowy. Przed laty sprawy regionów przygranicznych były konsultowane na spotkaniach przedstawicieli euroregionów. Niestety, jakiś czas temu euroregiony praktycznie wycofały się z tego. Skoncentrowały się na współpracy z samorządami i dystrybucji środków unijnych.
Być może nadchodzi czas, że lukę, jaka w związku z tym powstała, zacznie wypełniać społeczny ruch pracowników transgranicznych i mieszkańców pogranicza. Na razie jest spontaniczny, bo skupieni są oni na konkretnych życiowych sprawach. Czy się w jakiś sposób zorganizują, gdy epidemia minie?
Im więcej ludzi organizuje sobie życie na pograniczu w warunkach, jakie stworzył układ w Schengen, tym więcej jest spraw do uregulowania. Wiele z nich powinno być uregulowanych już dawno. Chodzi o sprawy pracownicze na pograniczu (obecna sytuacja pokazuje, jak bardzo są nieuregulowane), problemy edukacji transgranicznej, służby zdrowia (!), kultury czy publicznej komunikacji transgranicznej, o której kłopotach dyskutuje się już od trzydziestu lat, co znudziło już najwytrwalszych.
Na pograniczach Polski i sąsiadów powstało nowe społeczeństwo pogranicza. Nie da się na co dzień korzystnie rozwiązywać jego spraw decyzjami zapadającymi w stolicach, zwłaszcza jeśli państwo jest tak silnie scentralizowane jak Polska. Państwo czeskie, a tym bardziej niemieckie są inne. W Niemczech regionalne i lokalne siły polityczne mają nieporównywalnie większe znaczne niż w Polsce.
Z karabinami na granicach
Jakim państwem jest dziś Polska? – takie pytanie pojawia się coraz częściej nie tylko w mediach państw, które sąsiadują z nami. Prowokacyjnie można zapytać, czy jakąś odpowiedzią na to są uzbrojeni żołnierze, których rząd Polski skierował na granice, gdy zamknął je w związku z epidemią? Nie zrobili tego ani Czesi, ani Niemcy, choć oba państwa także wzmocniły swoje służby graniczne. Media w Saksonii opublikowały kilka dni temu zdjęcie polskich uzbrojonych żołnierzy, stojących na pustym granicznym moście kolejowym pod Zgorzelcem. Takiego widoku nie widziano tam od wielu lat. Wywołał zdumienie i szok. Przeciwko komu ci żołnierze mieliby użyć broni? Kogo nastraszyć?
Również obecność policji podczas piątkowego protestu była znacznie bardziej widoczna po stronie polskiej niż czeskiej i niemieckiej. W okolice pieszego przejścia granicznego Kudowa-Słone policja nie dopuściła mieszkańców Kudowy-Zdroju. Gdy protestowali kilkaset metrów od granicy, spacerując po pasach, towarzyszyła im kawalkada samochodów polskiej policji, stojących w pobliżu. Do rozmów z policją doszło na przejściu Schwedt – Krajnik, a do chwilowych przepychanek – w Słubicach, gdzie policjanci zablokowali mieszkańcom miasta wejście na most graniczny. Od strony Frankfurtu policja niemiecka pozwalała demonstrantom wejść na most i dojść w pobliże granicy. Pilnowała przy tym, aby protestujący zachowywali między sobą przepisowe odległości. Nie udało się to ostatecznie, bo ludzi było zbyt wielu. Wszyscy w maseczkach. Milcząc patrzyli na polskich policjantów, którzy kordonem odgrodzili mieszkańców Słubic od wejścia na most i od nich. – Było nam bardzo smutno – mówiła potem Marta, szczecinianka, która pracuje we Frankfurcie.
Na przejściach granicznych po stronie polskiej stali uzbrojeni żołnierze. W wielu miejscach było widać zasieki. Przeciw komu? Protest był pokojowy. Uczestniczyli w nim głównie ludzie młodzi. Pozdrawiali się przez granicę, dzwonili do siebie. Rodziny, które nie widziały się od kilku tygodni, przekazywały sobie zdjęcia. Wielkie wrażenie zrobiło opublikowane w internecie zdjęcie ojca, który przez siatkę witał się z mniej więcej dwuletnim synem. Przy dziecku stali polscy policjanci.
Rzecznik rządu polskiego, komunikując w niedzielę o przedłużeniu terminu zamknięcia granic, powiedział jednocześnie, że w tym tygodniu rząd podejmie decyzje w sprawie pracowników transgranicznych. Czas najwyższy, bo niewykluczony jest kolejny protest. W landach wschodnich Niemiec epidemia ma znacznie łagodniejszy przebieg niż na zachodzie. Czesi i Niemcy łagodzą ograniczenia, pilnując reżimu sanitarnego.
W tych dniach w Niemczech odbywają się egzaminy maturalne. Będą je zdawać także polscy uczniowie niemieckich gimnazjów m.in. w Löcknitz, Frankfurcie nad Odrą i Neuzelle. Gdy przejdą granicę, będą musieli odbyć kwarantannę wracając do Polski. Na czas egzaminów szkoły niemieckie zapewniają im kwaterunek i utrzymanie.
Jeszcze będzie normalnie
Wróćmy do wywiadu z Patrickiem Dahlemanem. Podkreślił on, że zamknięcie granicy wyraźnie – jak nigdy dotąd – ujawniło silne społecznie i gospodarczo związki regionów przygranicznych, w tym regionu Szczecina i Pomorza Przedniego. Przerwanie kontaktów, spowodowane epidemią, spowoduje więc dotkliwe straty po obu stronach. Dahlemann jest jednak przekonany, co mocno podkreślił w rozmowie, że gdy po epidemii granica zostanie otwarta, współpraca polsko-niemiecka będzie jeszcze bardziej intensywna i wszechstronnie korzystna. Oby!
Ważne jest jeszcze, kiedy zostanie otwarta i w jakim zakresie. Z polskiej strony granicy i wobec sytuacji politycznej w Polsce chce się bowiem dmuchać na zimne. Tradycyjne polskie porzekadło brzmi: Pożyjemy, zobaczymy.
Bogdan TWARDOCHLEB