Środa, 30 kwietnia 2025 r. 
REKLAMA

Tramwaj jak taczka

Dzieje szczecińskiego szybkiego tramwaju są dość szczególne. Jedno wielkie i długie pasmo niepowodzeń. Zapowiedzi, że linia ta zostanie wybudowana, co starsi szczecinianie pamiętają jeszcze z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Pojedzie, pojedzie, już w 1984 roku...

Tak to się zaczęło. Później fatum, obsuwka za obsuwką i indolencja. Niby już się wreszcie doczekaliśmy, tramwaje na prawobrzeże mknęły już kilka miesięcy ubiegłorocznej jesieni, ale po pierwszych mrozach wszystko się popsuło.

Owszem, nie wszystko, bo same tramwaje akurat się nie popsuły, tylko tory. Ale żeby było smutniej - wciąż nie odkryto dlaczego. Spawy złe, a może szyny, a może błąd w projekcie... Podobno naprawdę nie wiadomo, co samo w sobie zakrawa na fenomen, który rozsławiać będzie nasze miasto. Dumny Szczecin już pół wieku boryka się z jedną nowoczesną linią tramwajową. Najpierw problemy z podjęciem inwestycji, potem z terminami, teraz z eksploatacją.

Po trzech tygodniach tory naprawiono. Chyba naprawiono, bo przecież pewności nie ma, skoro tramwaje na wszelki wypadek jeżdżą z ograniczoną prędkością. To też jest specjalna sztuka i powód do sławy: naprawić oraz nie mieć pewności czy się naprawdę naprawiło i jak długo wytrzyma. Tak to sobie może każdy naprawiać taczkę w ogródku. Ale nowe torowisko tramwajowe w europejskim mieście średniej wielkości?

©℗