Z adwokatem Włodzimierzem ŁYCZYWKIEM, o opisywanej w poprzednich wydaniach naszej gazety sprawie Robineau, rozmawia Wojciech SOBECKI
- Czy pamięta pan moment aresztowania rodziców w związku z aferą szpiegowską francuskiego dyplomaty Andre Robineau?
- Całą sprawę pamiętam doskonale. W chwili aresztowania ojca przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa miałem prawie pięć lat, więc świetnie pamiętam tamtą sytuację. Do naszego mieszkania, znajdującego się na ówczesnej ulicy Armii Czerwonej (obecnie: Monte Cassino), przyszło kilku funkcjonariuszy UB. W domu z matką byliśmy ja i mój młodszy brat. Ojca nie było, poszedł na wykład do polskiej sekcji YMCA. Funkcjonariusze kręcili się po mieszkaniu i oglądali różne zakamarki. Nie była to klasyczna, prowadzona z rozmysłem rewizja, raczej przypadkowe zaglądanie w różne miejsca. Dużą ciekawość budziły półki z książkami, których było w naszym domu sporo. Z jednej z książek ubek wyrwał facsimile pisma Voltaire’a, która - w jego mniemaniu - miała stanowić dowód współpracy z wywiadem francuskim. Dziś wydaje się to śmieszne, ale wówczas tak było
...