Ryszard Stadniuk i Henryk Walczukiewicz to legendy nie tylko szczecińskiego wioślarstwa. Obaj byli olimpijczykami, a pierwszy z nich z igrzysk w 1980 roku wrócił z brązowym medalem. Po 50 latach połączyła ich inna sportowa pasja. Do rąk wzięli kije golfowe.
Stadniuk jest rodowitym szczecinianinem i tutaj zaczynał przygodę zakończoną tym, co dla sportowca najcenniejsze – medalem olimpijskim. Zdobył go w czwórce ze sternikiem, ma na koncie również srebrny medal mistrzostw świata w dwójce.
Wspólny pokój na WDS-ie
– Na początku kariery zamieszkałem w hotelu przy WDS-ie, bo tam miałem lepsze warunki do studiowania i treningów niż w domu – wspomina Stadniuk. – Wkrótce dokooptowano mi do pokoju współlokatora w osobie Henia, który trafił do Szczecina po odbyciu służby wojskowej w Zawiszy Bydgoszcz.
Walczukiewicz był już uznanym wioślarzem, olimpijczykiem z 1972 roku, a w Czarnych wsiadł do czwórki razem ze Stadniukiem, Teodorem Kowalskim i Wiesławem Długoszem.
– Tak naprawdę, to w mistrzostwach Polski pływaliśmy co się dało, a w 1977 roku na poznańskiej Malcie zdobyliśmy złoto w czwórce bez sternika, dołożyliśmy srebro w czwórce ze sternikiem i brąz w ósemce, a wszystko w ciągu jednego dnia – wylicza Walczukiewicz, jakby to było przed rokiem, a nie 50 lat temu, gdy dobiegała końca jego kariera.
Walka z nowotworem
– Później z Ryśkiem spotykaliśmy się już rzadziej, bo każdy poszedł swoją drogą, a najczęściej widywaliśmy się w Klubie Olimpijczyka – mówi Walczukiewicz, który ukończył AWF w Poznaniu, przez 10 lat był trenerem Czarnych, a w 2004 roku napotkał najgroźniejszego rywala w swoim życiu, czyli zaawansowanego czerniaka złośliwego skóry. Wycięto mu dół pachowy pod prawym ramieniem. Nastąpił zanik mięśni w barku, a w konsekwencji pełny niedowład prawej ręki, ale i to nie załamało twardziela.
– Nie mogłem już grać w tenisa, ale nie wyobrażałem sobie życia bez sportu – mówi olimpijczyk.
Mimo niedowładu ręki osiem lat temu chwycił za kij golfowy i co jest godne wielkiego uznania, jako samouk podnosił swoje umiejętności. Golf jest jego sposobem na zdrowie i życie.
– Gdy wykryto nowotwór i rozpocząłem kurację w Niemczech, to dawano mi dwa lata życia, a minęło już 21 wiosen od tamtego czasu, więc czym ja się mam przejmować? Nic mnie tak nie interesuje jak golf i poprawa mojego handicapu – mówi z uśmiechem na ustach.
Nawet nawroty choroby i konieczność kuracji nie przeszkadzają mu realizować pasji, a jesienią ubiegłego roku na jego sportowej drodze znów pojawił się… Stadniuk.
Golf mocno wciąga
– Gdy Ryszard zadzwonił do mnie i oznajmił, że zamierza grać w golfa, to dałem mu piłki, kije i wsparcie duchowe, jakiego ja nie miałem, bo na początku sam chodziłem po polu – mówi Walczukiewicz.
– Dlaczego zacząłem grać w golfa? – rozpoczyna tłumaczenie Stadniuk. – Odszedłem od działalności społecznej na emeryturę. Przestałem być prezesem PZTW i działać w europejskiej federacji, więc mam dużo czasu. Nie chcę brać instruktora, bo chciałbym się nauczyć przy pomocy Henia i innych partnerów. Gdy widzę postęp w uderzeniach, to golf mocno wciąga.
Obaj panowie są już po 70-ce, ale coraz częściej bywają na polu w Binowie.
– Przyjemnie się spotkać i grać, ale wiadomo, że każdy lubi wygrywać – mówi Henryk, który nie wyzbył się genu rywalizacji sportowej. – Najlepszą okazją do rywalizacji jest turniej Gofus Polska Masters, w którym członkowie Gofus Polska, w większości byli sportowcy, rywalizują w Binowie. Piąta edycja odbyła się kilkanaście dni temu. Choć Walczukiewicz nie był w pełni zadowolony ze swojej postawy, bo zajął miejsce pod koniec drugiej diesiątki, to już tydzień później w innej imprezie poprawił swój handicap na 25,4. Stadniuk obiecuje, że i na polu golfowym, podobnie jak przed laty w łodzi wioślarskiej, dotrzyma kroku koledze.
Jerzy CHWAŁEK