Mieszkał trzy lata na jachcie zakotwiczonym nieopodal trzcinowiska w pobliżu wschodniego brzegu jeziora Dabie na południe od Lubczyny. W połowie stycznia umarł w kabinie swojego jachtu. U jednych budzi uczucia politowania i zażenowania, inni uznają go za bratnią duszę i nieszczęśnika, którego los potraktował brutalnie, zbyt brutalnie. Dlaczego wybrał takie życie? A może to życie wybrało za niego? Tego nie wiemy. Prokurator prowadzi śledztwo, służby zbierają dowody.
Przypomnijmy. Na szczecińskim jeziorze Dąbie zmarł żeglarz, który od trzech lat koczował na jachcie zakotwiczonym przy brzegu między Czarną Łąką a Lubczyną. Żeglarz nie korzystał z płatnych przystani jachtowych. Co jakiś czas pojawiał się w oddalonej o kilka kilometrów Lubczynie - prawdopodobnie robił zakupy w tamtejszym sklepie. Tak twierdzą niektórzy nasi rozmówcy. Inni temu jednak zaprzeczają. Mówią, że rzadko pojawiał się we wsi. Uważano go za samotnika, bo stronił od ludzi.
W poniedziałek 13 stycznia wieczorem strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej w Lubczynie dostali informację o tym, że jacht
...