Nieoficjalny początek tegorocznego sezonu letniego już za nami, bo od wielu lat długi majowy weekend jest taką symboliczną datą. W tym roku było nieco gorzej, gdyż na przeszkodzie stanęła niezbyt miła aura, więc nie wszyscy zdecydowali się na długi pobyt nad morzem. Najwięcej chętnych było na trzydniowy wypoczynek.
Gastronomicy rąk nie zacierali, gdyż na koniec weekendu lokale raczej świeciły pustkami. Na forach internetowych, co już jest tradycją, pojawiły się „paragony grozy", które raczej źle świadczą o ich autorach niż o krytykowanych przez nich gastronomikach.
Ubawił mnie wpis kobiety, która razem z mężem zjadła w Świnoujściu obiad i zapłaciła za niego przeszło 200 zł. Była w szoku jak zobaczyła rachunek, ale przecież nikt jej nie wciskał na siłę tego co zjadła. Wystarczyło przeczytać jadłospis i zauważyć, że kilogram dorsza kosztuje 160 zł i policzyć w pamięci, ile kosztuje 400 gramów, dodać do tego frytki, surówki i piwo, by ewentualnie stwierdzić, że zmieniam lokal na inny, bo mnie nie stać na tak drogi posiłek. A na promenadzie w Świnoujściu płaci się przecież słono, o
...