Wołyń, 1943 rok. Po masakrze w Zastawiu i Janówce, uciekając przed Ukraińcami z UPA, szukaliśmy schronienia w Kostopolu. Ale niestety tu też nie znaleźliśmy spokoju, bo z głodu i chorób umarł mój 6-letni brat Jurek, a ojciec został ciężko ranny. Jeden z Ukraińców ukryty za lunetą karabinu snajperskiego masakruje mu twarz. W tej tragicznej sytuacji aby ratować życie ojcu, szukaliśmy możliwości wyjazdu na leczenie do Warszawy.
„Przepustką" w tej podróży były srebrne i złote monety uskładane przez matkę w czasie prowadzenia sklepiku w Zastawiu na Wołyniu, gdzie - przed masakrą - mieszkaliśmy. Były to przeważnie złote „piątki" carskie, ale żeby nie zostały skradzione, były obszywane materiałem pod guzikami. Na początku 1944 roku udaje nam się wyjechać do Warszawy. Ojca położono i poddano operacji w szpitalu przy Alejach Ujazdowskich, a ja z matką i siostrą zamieszkaliśmy w jakiejś klitce przy ul. Krochmalnej.
Latem nasza rodzina powiększyła się, bo 7 lipca urodziła się siostra Barbara, a za 3 tygodnie, 1 sierpnia, wybuchło Powstanie Warszawskie. Tego dnia wycie syren i
...