55 lat minęło, od kiedy na ulicach Szczecina pojawiły się czołgi i inne wojenne paskudztwa. Pogoda 13 grudnia była jak to zwykle o tej porze roku w Szczecinie szara i podła. Nie spostrzegłem nic ciekawego, idąc do pracy na plac Hołdu Pruskiego 8, gdzie mieściła się redakcja organu wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, czyli „Głosu Szczecińskiego", którego fotoreporterem byłem od niespełna półtora roku, czyli zupełnie „zielony" zawodowo w tym fachu.
Swoją „ciemnicę" miałem na I piętrze z jednym oknem na podwórze, a właściwie na stojące tam śmietniki oparte o ponad 3-metrowy mur dzielący budynki… Koledzy byli jakoś czymś zafascynowani. Szeptali między sobą, wymieniając uwagi pod adresem ludzi, których nazwiska nic mi nie mówiły. O dziesiątej pani Helena, czyli sekretarka red. Wiesława Rogowskiego, ówczesnego naczelnego „Głosu" zaprosiła na zebranie w trybie pilnym na I piętrze w sali konferencyjnej wszystkich pracowników „Głosu Szczecińskiego". Przewodniczył ktoś pełniący funkcję sekretarza (nie pamiętam, kto to był, chyba Henryk Prawda, późniejszy
...