Z Krzysztofem PIOTROWSKIM, prezesem holdingu stoczniowego, rozmawia Wojciech SOBECKI
- Podobno nie chciał Pan pracować w Stoczni Szczecińskiej?
- Nie chciałem. Wiem, że dziwnie to brzmi w moich ustach, bo przez wiele lat nie tylko pracowałem w Stoczni Szczecińskiej, ale byłem również jej prezesem.
- Jak to się stało, że jednak trafił Pan do Szczecina?
- Studia na Wydziale Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej rozpocząłem w roku 1968, pół roku po Wydarzeniach Marcowych, rok po tym, jak Stocznia Gdańska otrzymała imię Włodzimierza Ilicza Lenina i dwa lata przed wydarzeniami Grudnia ‚70.
Od trzeciego roku studiów korzystałem ze stypendium ufundowanego przez Stocznię Szczecińską. W zamian za zobowiązanie, że po ukończeniu nauki będę pracował w Szczecinie, co miesiąc otrzymywałem określoną sumę pieniędzy. Nie były to duże kwoty, ale dla studenckiej kieszeni z pewnością przydatne. Umowa stypendialna przewidywała także mieszkanie. Było to bardzo ważne, ponieważ w Polsce trwał permanentny kryzys mieszkaniowy i na własne cztery kąty czekało się kilka lub nawet kilkanaście lat. Kwestia
...