Młody, energiczny, szybko nawiązujący kontakt. W 1995 r. był 33-letnim kapłanem mającym pieczę nad chłopakami, którzy trafili do Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii w Szczecinie. Zawiódł. Skrzywdził kilku swoich wychowanków. Ale nie został ukarany. Nigdy.
W latach, kiedy ks. Andrzej Dymer kierował ogniskiem Brata Alberta, placówka na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie ośrodka kolonijnego. Przede wszystkim dzięki położeniu - w samym środku Lasu Arkońskiego. Aby do niego dotrzeć, trzeba dojść do końca ul. Świerkowej, a potem jeszcze jakiś czas kluczyć leśnymi ścieżkami.
Jest połowa lat 90. W Szczecinie coraz częściej mówi się o „leśnej" placówce. O jej sukcesach. O tym, że młodzież chce się tam dostać. Nic dziwnego. Jest inna niż podobne zakłady działające w tym czasie w różnych częściach kraju. My też ulegliśmy temu pozytywnemu wrażeniu. Natychmiast po otwarciu zdezelowanej furtki wkroczyliśmy do innego świata. Czuło się (jak to określali zagadnięci przez księdza-dyrektora chłopcy) pozytywne wibracje.
Wakacyjny luz
To był taki, trudny do określenia, wakacyjny luz.
...