Pamiętacie Zorbę? Ten niezapomniany Grek z powieści Kazandzakisa i filmu Costoyanisa, widząc jak wali się pewna długo przez niego i jego „szefa" budowana konstrukcja, zawołał: „Jaka piękna katastrofa!", a potem zaczął tańczyć. Katastrofa bywa twórcza, klęska uczy żyć. Czasem zupełnie od początku. Ale to co ładne jako metafora, w rzeczywistości jest zwykle bardzo trudne.
Rok 2020 był dla teatrów katastrofą niezbyt widowiskową, wszak odbywała się praktycznie bez widza (więc nie bardzo jak było po niej zatańczyć), a i trudną do przezwyciężenia, ponieważ dziejącą się wciąż i wciąż, na dodatek z dalszym ciągiem ukrytym w głębi pustej, ciemnej sceny.
Zawaliło się właściwie wszystko. Teatry zamknięto. Skończyła się więc nie tylko sprzedaż spektakli, ale także - co najważniejsze - ich produkcja. Celowo używam tu „ekonomicznych" określeń, by przypomnieć rzecz banalną, lecz fundamentalną, polskie teatry to w dużej mierze całkiem spore przedsiębiorstwa, fabryki sztuki. Żeby istnieć i „produkować", muszą mieć na to środki.
Szczecińskie teatry dramatyczne przetrwały ów rok
...