„Warto się zestarzeć, żeby robić takie filmy", można westchnąć z uznaniem, oglądając najnowszą, zapewne ostatnią produkcję 94-letniej legendy amerykańskiego kina, Clinta Eastwooda. Mimo metryki Eastwood wciąż zachowuje pewną reżyserską rękę i jasny umysł - i nadal ma nam coś ważnego do powiedzenia. Pytania, jakie stawia w „Przysięgłym nr 2", pozostają w widzu długo po tym, jak przez ekran przewiną się napisy końcowe.
Historia zaczyna się jak kolejny dramat sądowy. Niepijący alkoholik Justin Kemp (Nicholas Hoult), który zaraz doczeka się pierwszego dziecka z ukochaną, zostaje jednym z przysięgłych w procesie dotyczącym zabójstwa młodej kobiety. Oskarżonym jest gangster James Sythe (Gabriel Basso), który ma już na koncie bicie kobiet, a tuż przed śmiercią partnerki upił się w barze i ostro się z nią pokłócił. Wiele wskazuje na to, że jest winny. Werdykt wydaje się oczywisty. Ale w trakcie procesu Justin orientuje się, że w dniu śmierci dziewczyny był w tym samym barze, co ona i Sythe, a potem wracając do domu samochodem, w coś uderzył. Uznał, że to łoś. A teraz
...