Poczdam. Dworzec Kolei Niemieckich. Kierunkowskaz; w prawo autobus, w lewo tramwaj. Idziemy w lewo, bo gdzie tramwaj, tam centrum. Kilka minut marszu ruchliwą ulicą. Skręcamy w prawo. Lekkie wzniesienie opadające ku zabudowaniom przedmieść. I wtedy zza winkla wynurza się on. Kościół. Kościół Schinkla. Budowla, o której jest mowa, w każdym nawet najbardziej pobieżnym podręczniku architektury. Choć to tylko kościół, ale zda się, że katedra. Ale nie gotycka, jak to utarło się w katedralnym archetypie. Wzrok przyciąga nie strzelista wieża, ale potężny, kopułowy, miedziany hełm wsparty na kolumnadowym bębnie. Klasycyzm.
Kościół ten stoi przy placu nie mniej okazałym niż on sam. Wszystko wokół ocieka milionami euro i marek. Bogactwa Niemiec nie widać w wielkich miastach. Widać je dopiero na prowincji. Widać je w miasteczkach i wsiach, które bardziej przypominają plan filmowy przygotowany przez pedantycznego scenografa, niż miejsca, w których toczy się życie. Zdaje się, że przed minutą skończyła pracę ekipa aktorów, reżyser zamknął drzwi i wszyscy wrócą jutro o
...