Brzeg kamienistej drogi kończy się stromo. Powyżej linii chmur. Ponad nimi tylko grzbiety gór i niebo. Dorota - szczupła dziewczyna w traperskich butach - stoi na krawędzi. Chwila zatrzymana w kadrze. Przez Roberta. Z miłością.
To obraz z ich - czyli Doroty i Roberta Szyjanowskich - wyprawy minionego lata. Z drogi, która prowadziła m.in. śladami wulkanów Kapadocji. W kadrze z grzbietami Hakkari zabrakło miejsca dla niezniszczalnego Jimiego - auta terenowego o trzydziestoletnim stażu, bez którego ich podróże poza zasięg cywilizacji nie byłyby możliwe.
Droga w stylu własnym
„Od zawsze" - tak opowiadają o podróżniczej pasji, jaka w nich tkwi. Ona miała 10 lat, gdy pierwszy raz ruszyła na samotną wyprawę: z punktem docelowym u rodziny, na podwarszawskiej wsi. On miał lat 11, gdy na kilka dni przygarnęli go wozacy: jeździł z nimi, dostarczając do „społemowskich" sklepów oranżadę, piwo i co tylko mógł przewieźć drabiniasty wóz ciągnięty przez konie. Wspominają późniejsze wyprawy z plecakami, stopem, pod namioty. Najpierw po Polsce. Znacznie później po świecie. „W stylu
...