Rozmowa z Bartoszem Szczygielskim, pisarzem i dziennikarzem
– Po przeczytaniu pana trylogii, w tym najnowszej powieści „Serce”, za żadne skarby nie pojechałabym do Pruszkowa. Choć i tak już lata temu miejscowość ta kojarzyła się przecież z mafią i gangsterami. Nie przypominam sobie jednak, by na kartach powieści kryminalnych, poza pana książkami, Pruszków tak mocno zaistniał. Czy właśnie dlatego wybrał pan Pruszków na centrum wydarzeń swojej trylogii?
– Fakt, przedstawiłem miasto w sposób dość jednoznaczny, ale nie oznacza to, że odpowiada on rzeczywistości. Kryminał rządzi się swoimi prawami, więc do Pruszkowa można przyjechać i nawet z niego wyjechać w jednym kawałku. Mieszkam w Pruszkowie praktycznie od urodzenia i sam pamiętam, jak to było, kiedy media rozpisywały się o mafii, morderstwach itd. Dalej nazwa wywołuje konkretne skojarzenia i to był jeden z powodów, dla których umieściłem akcje książek właśnie tutaj. Byłem zdziwiony, że nikt wcześniej tego nie zrobił, a przynajmniej nie na kartach powieści i nie w takim stopniu co ja. Pruszków jest nie tylko miejscem wydarzeń, ale także kolejnym z bohaterów trylogii. Nadałem mu cechy ludzkie i cieszy mnie to, że czytelnicy to widzą.
– Ilość obciętych kończyn w pana książce jest spora… Do tego, czytając książkę, miałam wrażenie, że czuję smród palącego się tłuszczu ludzkiego. Hm, no dobrze, zapytam – czy widział pan pokawałkowane zwłoki albo spalone ludzkie ciało…?
– Na szczęście nie widziałem tego na żywo. Chciałem jednak, żeby czytelnik poczuł to, co czują bohaterowie. Stąd też sugestywność opisów i ich intensywność. Płaskie opisy sprawiłyby, że nikt by się nie zatrzymał na dłużej nad tymi fragmentami, a ja chciałem, żeby było inaczej. Czytelnika miało boleć tak, jak boli bohaterów. I wiem, że niektórzy tak się właśnie czuli po przeczytaniu „Serca”.
zapisuję, ale nic nie mogę obiecać.
... Pełna treść artykułu dostępna po zakupie
eKuriera
z dnia 22-03-2019