Był chyba ostatnim z tych, którzy - tworząc dla filmu i telewizji - kształtowali naszą, naprawdę zbiorową, wyobraźnię. Paradoks, bo za takich artystów zwykliśmy uznawać wieszczów, interpretatorów historii, analityków polityki, a tu mowa o twórcy kojarzonym z komedią, uśmiechem i rozrywką.
A jednak… Był Jerzy Gruza (1937-2020) nie tylko tym, który nas zabawiał - przez ponad pół wieku - z pokolenia na pokolenie - i ponad podziałami - ale i tym - co dobrze widać z dystansu, po jego śmierci - który opowiadał o nas z przenikliwością i mądrością godną twórcy przez duże T.
Ale że czynił to lekko, jakby mimochodem, zwykliśmy to przyjmować - by tak rzec - przez osmozę. Nie dostrzegając prawie, że nie tylko kształtuje nasze wyobrażenia o nas samych, ale i stawia przed nami lustro, szczere aż do bólu.
Warto to sobie uświadomić właśnie teraz, gdy odszedł - i gdy z ochotą przyznają się do niego wszyscy - z lewa i prawa - stawiając przed nazwiskiem reżysera różne pochlebne przymiotniki - a to że znakomity, a to że wybitny - ale prześlizgując się wygodnie i bez refleksji nad
...