Nie znoszę kolejek. W służbie zdrowia zwłaszcza. I nie dlatego, że trzeba czekać, nieraz bardzo długo.
Nie znoszę wewnętrznego życia, którym żyje kolejka. Kipi w niej od różnych emocji napędzających życie każdej społeczności – tej kolejkowej również: od polityki, przez dzieci i sąsiadów, po kwestie światopoglądowe.
Każda kolejka ma swoją specyfikę oraz swoich liderów, którzy czekającym nadają lub odbierają chwilowe prawa. Są takie kolejki gdzie z minuty na minutę narasta agresja i kombinatorzy tryskają adrenaliną, aby wyeliminować tych spokojniejszych. To rytuał większości kolejek. Te w służbie zdrowia są inne. Tych nienawidzę najbardziej.
– Jutro masz wizytę u lekarza – przypomniała mi żona – Nie zapomnij zabrać numerka!
„Numerek”, to wydany pół roku temu karteluszek z datą wizyty, numerem gabinetu i nazwiskiem lekarza.
– Już go przygotowałem, ale jak znam życie to jest to tylko świstek papieru i na pewno coś się pochrzani – odparłem.
Nazajutrz przed drzwiami lekarza byłem pierwszy, bo wyjechałem wcześniej i udało mi się przebić autem bez przestojów przez zakorkowane miasto. Przed umówioną godziną otwarcia gabinetu zaczęli się schodzić inni pacjenci.
– A Pan jest pierwszy? – zapytała przybyła po mnie kobieta.
– Na teraz pierwszy. Ale tu obowiązują numerki – odparłem.
– A bo ja to w Zdunowie się zapisywałam – powiedziała kobieta. I po złapaniu oddechu chciała kontynuować.
– Niech pani idzie do recepcji i tam wyjaśni swoją sprawę – uciąłem rozmowę.
Poszła. W międzyczasie przychodzili inni ludzie. Wraz z nimi przyszedł mężczyzna i stwierdził, że on ma numerek „2”.
– Ma pan taki sam numerek jak ja – stwierdziłem. – Musi pan to wyjaśnić w rejestracji.
Po chwili mężczyzna wrócił i przekazał mi, że rejestratorka chce ze mną rozmawiać. Zszedłem więc do rejestracji. Po pytaniu o pesel okazało się, że nie ma mnie w systemie, tzn. terminu wizyty nie ma, czyli, że wg komputera to się nie umawiałem. Na dowód, że jest inaczej pokazałem swój „numerek”. Po wymianie zdań rejestratorka dopisała mi literkę „a” do cyferki dwa.
Wróciłem na górę. Kolejka kipiała z ciekawości, jak też potoczyła się sprawa dwóch dwójek? Wyjaśniłem, że jestem teraz numer 2a.
Kolejka zaakceptowała takie rozwiązanie.
Do otwarcia gabinetu było jeszcze trochę czasu. Siedzący obok mnie mężczyzna podzielił się ze mną swoją obserwacją: – Najlepsi we „wkręcaniu się” są w kolejkach emeryci, którzy ledwo się poruszają i nagle – gdy otwierają się drzwi do gabinetu – błyskawicznie przechodzą do nadświetlnej, w międzyczasie opieprzą tego, na kogo aktualnie jest kolej, po czym za pomocą teleportacji trafiają do gabinetu.
Towarzyszący mu mężczyzna o imieniu Jacek też podzielił się swoją refleksją: – Kiedyś w przychodni po starym kinie „Bałtyk” siedziałem na kolejkowym krześle w oczekiwaniu na jakieś skierowanie… Wszyscy grzecznie czekali na wezwanie przez lekarza i gdy już, już miałem wchodzić do gabinetu, to podeszła starsza pani z ewidentnym zamiarem „wkręcenia” się bez kolejki.
– Halo, proszę Pani, tutaj obowiązuje kolejka! – powiedziałem.
– Ale ja jestem chora – oznajmiła kobieta.
– A Pani myśli, że do lekarza to przychodzą sami zdrowi? – odparowałem. ©℗
Krzysztof ŻURAWSKI
Krzysztof Żurawski, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego".