Niedziela, 23 listopada 2025 r. 
REKLAMA

Ogórkowy Alex, czyli czy łatwo być sobą?

Data publikacji: 2025-11-22 14:00
Ostatnia aktualizacja: 2025-11-22 14:00

Też mam profil na FB. I wcale się nie chwalę, lecz pragnę przez to zaznaczyć, że są ludzie którzy go nie mają – i to z własnej woli. Po prostu nie chcą. Ja odwrotnie: na FB chcę, a na TikToku i na Instagramie to już nie.

Więc, jako posiadacz konta na FB otrzymałem ostatnio tzw. przypomnienie. Dotyczyło ono postu związanego z moim pobytem przed laty w miejscowości Coburg. Post zawierał dwa zdania i trzy zdjęcia dotyczące urodzonego w Coburgu mieszkańca tego miasta o przezwisku „Gurken Alex” (Ogórkowy Alex). Zdanie brzmiało tak: Są miejsca na świecie gdzie miejskie władze stawiają pomniki swoim oryginałom. Piszę to ku pokrzepieniu serc moim zabłąkanym przyjaciołom.

W czasach, gdy każdy może być „oryginałem” przez 15 sekund na reelsach w mediach społecznościowych, warto przypomnieć kogoś, komu warto poświęcić uwagę: bez filtrów, lajków i sponsorowanych postów.

Gurken Alex nazywał się w rzeczywistości Alexander Otto i zasłużył się tym, że po prostu był sobą i to wbrew czasom, w których przyszło mu żyć. A były to czasy ciężkie – jego dorosłość przypadała na dojście do władzy nazistów. III Rzesza uważała, że społeczeństwo ma być: zdrowe, produktywne, uporządkowane i jednolite. Gurken Alex taki nie był. Wyróżniał się i to znacznie. W tamtych czasach bycie oryginałem mogło kosztować więcej niż tylko dziwne spojrzenia przechodniów.

Kim był Alexander Otto? Urodził się 26 sierpnia 1884 roku w Coburgu, a zmarł tamże 23 marca 1960 roku. W chwili śmierci miał więc 76 lat. W pamięci jemu współczesnych zachował się jako mężczyzna o krótkich nogach, chudym tułowiu i denkowatych okularach. Po skończeniu szkoły nauczył się zawodu introligatora. Niestety, poważna wada wzroku nie pozwoliła mu na podjęcie pracy w wyuczonym fachu. W dorosłość wkraczał w czasach Wielkiej Wojny i kryzysu jaki doświadczyły Niemcy po przegranej wojnie. Zdobycie pracy było trudne, a dodatkowo Alexander opiekował się matką – historia nie wspomina o jego ojcu. Z konieczności został domokrążcą. Można go było spotkać na ulicach Coburga gdzie z początku sprzedawał różnego rodzaju drobiazgi takie jak np. sznurówki, zimne ognie, żyletki. Nosił to wszystko w małej walizce. Latem zamieniał walizkę na wiaderko z piklami, czyli z ogórkami w marynacie warzywnej. W rodzinnym, frankońskim dialekcie Alexa tak przyrządzone ogórki nosiły nazwę „Kümmerli”.

Nietypowego sprzedawcę można było najczęściej spotkać na dworcu kolejowym gdzie wsiadał do pociągu. Jego atrybutem było wiadro z wystającymi drewnianymi szczypcami, którymi „wyławiał” ogórki. Jechał kilka stacji, sprzedawał swój towar i wracał do Coburga. Był też stale obecny na różnego rodzaju festiwalach i odpustach – Coburg leży w Bawarii gdzie pikle są bardzo popularne, a okazji do ich sprzedawania nie brakowało.

Był człowiekiem oczytanym i inteligentnym. Jeśli brał udział w rozmowie z pasażerami, odpowiadał błyskotliwie i wypowiadał zdumiewająco mądre słowa, które urastały do rangi sentencji.

Z czasem przylgnęło do niego miano „Gurken Alex”. Z powodu wady wzroku nosił okulary z grubymi szkłami. Jego namiętnością była gra w skata. W lokalnym klubie miłośników tej gry został przewodniczącym Klubu o nazwie „Preisskat”.

Alex Otto, znany jako Ogórkowy Alex, zamknął oczy na wieczność 23 marca 1960 roku. Zmarł w swoim domu przy Steinweglein 1. Dziś na froncie kamienicy można zobaczyć tablicę jemu poświęconą. Jednak prawdziwy hołd oddano mu 18 kwietnia 1986 roku. Kilka ulic dalej od miejsca jego narodzenia i śmierci, przy Herrngasse wzniesiono pomnik na cześć jego osoby. W pamięci pozostał jako człowiek, który „swoim często ciężkim życiem radził sobie spokojnie i samodzielnie”.

W Szczecinie także nie brakowało ludzi, którzy potrafili nadać rytm ulicy samą swoją obecnością: jedni codziennie maszerowali tą samą trasą z gazetą pod pachą, inni wiedzieli pierwsi, że „coś się w mieście dzieje”, jeszcze inni pozdrawiali pół dzielnicy, zanim ktokolwiek zdążył dopić poranną kawę. Nie stawiamy im pomników – może szkoda. A może po prostu przyszedł czas, by zrobić to inaczej?

Może Wydział Kultury Urzędu Miasta pokusiłby się o stworzenie „Księgi Oryginałów” – drukowanego, zbiorczego pomnika osób nie tyle zasłużonych, ile po prostu autentycznych. Bo miasta składają się nie z betonu i planów zagospodarowania, lecz z ludzi, którzy idą własnym torem, nie przejmując się tym, czy są dość „wizerunkowi”. Taki album byłby może najuczciwszym hołdem dla tych, którzy przez całe życie byli sobą. ©℗

Krzysztof ŻURAWSKI

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500