Krzysztof Soska – wiceprezydent miasta Szczecin starał się w czwartkowy wieczór przekonywać o słuszności modernizacji stadionu Pogoni i próbował odpierać argumenty osób niezadowolonych z realizacji takiego pomysłu.
Wniosek z ponad 2,5 godzinnego spotkania jest następujący: miejscy urzędnicy nie potrafią obronić własnego pomysłu. Są w tym porażająco nieporadni.
W sali sesyjnej Urzędu Miasta odbyła się debata poświęcona modernizacji stadionu. Krzysztof Soska uznał, że to próba wykorzystania sytuacji do większej aktywności kandydatów wyborczych do Sejmu. Doszło nawet do sytuacji, że praktycznie wyprosił z sali jednego z nich.
Zebranych na sali określił jako rozkapryszone dzieci chcących cukierka. Poziom dyskusji najpierw był mało merytoryczny, później żenujący, a następnie chamski.
Opór coraz większy
Opór środowiska przeciwnego koncepcji modernizacji jest coraz większy. Kibice zbierają podpisy pod inicjatywą uchwałodawczą i pod koniec miesiąca przedstawią ją radnym Szczecina.
Wszystko wskazuje na to, że radni wystąpią przeciwko modernizacji, która nie gwarantuje żadnych korzyści – cenowych, komfortowych, ani społecznych.
Krzysztof Soska przedstawiał plusy modernizacji i twierdził, że zdaje sobie sprawę z niedoskonałości pomysłu, ale biorąc pod uwagę aspekt oszczędnościowy, to projekt jest jego zdaniem wart realizacji.
Miasto z całą pewnością wycofałoby się z realizacji pomysłu, gdyby ten nie zabrnął tak daleko. Projekt jest w fazie ukończenia i bez względu na to, czy będzie realizowany, czy nie, to już dziś kosztuje mieszkańców miasta trzy miliony złotych.
To oczywiście wciąż niewiele zważywszy na to, jak inwestycja w fazie realizacji może okazać się kosztowna i nieopłacalna. To jednak na tyle dużo, by przyznać się do popełnienia błędu. Błędu wartego kilka milionów złotych.
Przyznać się do błędu
Dziś prezydent oczywiście mógłby przyznać, że projekt jest do niczego, że nie wziął pod uwagę wielu aspektów, źle ocenił sytuację, nie miał dostatecznej wiedzy. Mógłby to zrobić, ale wtedy jednocześnie przyznałby się do zmarnotrawienia publicznych pieniędzy.
Momentalnie znalazłby przeciwników zarzucającym prezydentowi niegospodarność. I słusznie. To dlatego brnie w przegraną sprawę, dlatego nie słucha argumentów. Tak, czy inaczej, ta niegospodarność jest bardzo duża, a problem tkwi w tym, jak umiejętnie wyjść z twarzą z sytuacji z góry skazanej na porażkę.
Krzysztof Soska mówił podczas czwartkowej debaty o wartościach historycznych obiektu, o oszczędnościach, rozsądku i racjonalnej polityce. Pokazywał niezręczne przykłady. Na tyle niezręczne, że niezręcznie je nawet przytaczać.
Problem w tym, że w budżecie miasta przewidziano do końca 2020 roku zaledwie 85 mln zł na modernizację stadionu. Ta modernizacja wyniesie zdecydowanie więcej. To wiadomo już dziś i to przyznają urzędnicy miejscy.
Drogi, parkingi, centrum treningowe
Wyniesie jednak mniej od budowy nowego stadionu w całkiem innym miejscu, gdzie dobudować trzeba drogi, parkingi i centrum treningowe. To dlatego prezydent Krzystek tak zażarcie broni własnego pomysłu.
Ten pomysł jest zły, ale w jakiś sposób problem rozwiązuje. Nikt przecież nie powie, że stadion po modernizacji będzie gorszy od tego przed modernizacją. Będzie nowocześniejszy, wyposażony w loże VIP, szatnie, pomieszczenia gospodarcze.
Będzie nowy układ komunikacyjny, toalety, punkty gastronomiczne. To jednak za mało. Społeczeństwo nie chce taniej prowizorki. Nie chce produktu półfabrycznego, niedokończonego.
Ani Krzysztof Soska, ani prezydent Piotr Krzystek nie powinni bezradnie rozkładać rąk w geście niemożności, nie mogą wmawiać społeczeństwu, że stadiony z łukami są fajne, nie mogą dyskutować kompletnie nieprzygotowani. Są zaskakiwani, niezorientowani i aroganccy.
Coraz bardziej żenująco
To ich winą jest, że toczy się ta żenująca dyskusja. Ona trwa prawie od 10 lat i wywołał ją Piotr Krzystek. Do dziś nie umie problemu rozwiązać i straszy perspektywą rosnących kosztów obiektu.
To władze samorządowe mają narzędzia, ludzi, fachowców i jeżeli tworzą sytuację, która jest konfliktogenna, rodzi antagonizmy i narastające frustracje, to za taki stan rzeczy powinna winić siebie, a nie grupę niezadowolonych.
Obecnie mamy do czynienia z sytuacją następującą: Miasto zdecydowało się na przedsięwzięcie, które uznało za korzystne. Jest w trakcie jego realizacji, a głosy sprzeciwu uznaje za niewiele znaczące protesty.
Przedstawiciele UM sprawiają wrażenie, że chcą realizację zakończyć jak najwcześniej. Chcą po prostu mieć ją z głowy. Uznali, że zaproponowali klubowi i kibicom wystarczająco dużo, a że nie wszystko, to trzeba to zrozumieć, bo budżet nie jest z gumy. A społeczeństwo okazuje się niewdzięczne i nie rozumie.
Dziś, albo za 7 lat
Zupełnie nie na miejscu są różnego rodzaju szantaże: albo społeczeństwo zaakceptuje zaproponowaną modernizację, albo nie będzie ani nowego stadionu, ani modernizacji przynajmniej przez najbliższych 7 lat.
Przekaz jest zatem taki, że Miasto proponuje rozsądne rozwiązanie, a kapryśni kibice kierowani przez prezesa klubu wybrzydzają, szukają dziury w całym, przez co nie można traktować ich poważnie. To całkowicie niepoważne. Ze strony Miasta.
Każda kolejna debata, każda kolejna dyskusja z udziałem przedstawicieli Miasta dotycząca stadionu powoduje coraz większe przerażenie. ©℗
Wojciech Parada
Wojciech Parada, dziennikarz i publicysta "Kuriera Szczecińskiego" specjalizujący się w tematyce sportowej.