Trudno nadążyć za przepisami, które organizują nam życie w czasie pandemii. Jedne wydają się trafione, inne dyskusyjne, jeszcze inne zupełnie pozbawione sensu, a karuzela zmian w tej mierze kręci się i kręci, bo pandemia nie tylko nie ustępuje, ale i wraca wysokimi falami. W takiej sytuacji trudno jest też, oczywiście, przeciwdziałać jej nie popełniając błędów, ale niektóre błędy są jaskrawe, a będą też bardzo kosztowne.
Wśród tych sfer życia, które ucierpią od nich najmocniej, jest szeroko rozumiana kultura i sztuka. Należałoby zresztą rzec, że chodzi nie tylko o sferę życia, ale i branżę, która – raz z większą, raz z mniejszą pomocą państwa i samorządów, a czasem i bez tej pomocy – po prostu musi na siebie zarabiać. Na siebie, a zatem i dziesiątki tysięcy ludzi, którzy są z nią związani.
Zamknięcie wszystkich instytucji kultury i miejsc spotkań ze sztuką – mające obowiązywać do końca grudnia – wydaje się w tej sytuacji wyrokiem. Dla nich i tych ludzi właśnie. Bo jeśli nawet nie doprowadzi do natychmiastowego tych instytucji upadku, to dla wielu stanie się postojem nad przepaścią.
Tymczasem jest coś wysoce nieracjonalnego w decyzji o zamknięciu drzwi teatrów, kin, muzeów, gdy równocześnie otwiera się handlowe galerie. Że będą w nich obowiązywały ostre przepisy? No dobrze. Ale czy takie same nie mogłyby obowiązywać w przybytkach kultury i sztuki? Na przykład w teatrze – gdzie w okresie przejściowym wprowadzano już przecież takie rygory, których żaden sklep wprowadzić nie jest w stanie (imienna rejestracja obecności, mocno ograniczona liczba miejsc, kontrolowana przestrzeń, badanie temperatury itp.), nie mówiąc już o muzeach czy galeriach sztuki, w których frekwencję, doprawdy, trudno porównać do tej z galerii handlowych.
Apele o otwarcie basenów, siłowni czy stoków narciarskich (w tym wypadku skuteczne) wspierane były argumentem o profilaktycznej, prozdrowotnej roli wysiłku fizycznego. Podobny argument można by jednak zastosować w przypadku kultury i sztuki.
Przecież rujnujące nas stres i depresja wywołana stanami napięcia i lęku, byłyby z pewnością mniejsze, gdyby istniała szansa wyrwania się z ich kręgu do teatru, kina czy na wystawę.
Artur D. Liskowacki
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".