Podobno kampania billboardowa PO z twarzą Jarosława Kaczyńskiego w grymasie nienawiści przyniosła skutek. Obrzydzając PiS w oczach wyborców.
Toteż w PO, choć nieoficjalnie przyznają, że było to brzydkie zagranie, zacierają ręce.
W poprzednich zapiskach pisałem o mojej niechęci do takiej tabloidyzacji polityki. I zastanawiałem się, czy nie będzie ona aby w tym przypadku – jak to mówi Prezes – „przeciwskuteczna”. Wyborca PO czy Nowoczesnej nie lubi takiego języka. A wielu innych uważa (uważało dotąd), że PO i Nowoczesna różnią się (językiem) od PiS.
Okazuje się, że nie miałem racji. Opłaciła się opozycji „morda z billboarda”.
I to mnie martwi bardziej niż sam pomysł na kampanię.
***
Im więcej traci na prestiżu naukowy tytuł profesora, tym częściej się go maltretuje polityką. A im bardziej się go maltretuje, tym bardziej traci na prestiżu.
Co ciekawe, zjawisko dotyczy wszystkich stron politycznej sceny.
Profesor Krystyna Pawłowicz, mówią jedni. Choć znana z arogancji i braku kultury wobec opozycji posłanka ma tytuł doktora, nie profesora. Profesor Marcin Matczak, mówią drudzy. Choć ów konsekwentny obrońca niezależności sądów to także doktor prawa.
Wprawdzie Matczak, gdy się do niego zwracają „panie profesorze”, podkreśla zwykle (ostatnio jakby przestał), że profesorem nie jest, a Pawłowicz szaleje niezależnie od „profesorskiego” tytułu, ale i pod jego parasolem ochronnym, to wychodzi na jedno.
Grzecznościowy tytuł profesora uczelnianego staje się bronią używaną jak maczuga. Patrzcie, jakich mądrych i utytułowanych mamy po swej stronie!
Sorry, profesory.
***
Można by się jakoś pogodzić z tą tytulaturą ponad stan – w polityce nie takie chwyty się stosuje – gdyby rozmnożenie się profesorskich pagonów na ramionach „naszych” nie uderzało we wszystkich, którzy faktycznie mają wynikły z dorobku tytuł profesora.
Na dodatek niektórzy naukowcy, np. dr Karol Zaradkiewicz (też profesorem tytułowany), robią wiele, by słowo „profesor” stawało się nie tylko wojskową rangą w politycznym boju, ale i synonimem zachowania, które etycznej randze profesora jakoś nie przystoi.
Zaradkiewicz, który do KRS dostał się z osobistym poparciem ministra prokuratora Zbigniewa Ziobry (magistra skądinąd), napisał nawet – odczytaną na komisji przez ministra – samokrytykę, w której wyrzekł się poglądów z czasów poprzedniej władzy (stawał wtedy po stronie praw mniejszości seksualnych).
Groteskowy paradoks: ową lojalkę, jako wyraz fałszu i obłudy „profesora Zaradkiewicza”, wykpiła na komisji posłanka „profesor Pawłowicz”. Niestety, nie jako naukowiec, ale jako homofob (za naukowczynię, a tym bardziej homofobkę, walcząca z gender posłanka na pewno się nie uważa).
***
W historii literatury funkcjonuje termin „nazwiska Fredrowskie”. Ponieważ w komediach Fredry wielu bohaterów nosi nazwiska znaczące, ujawniające cechy charakteru. Jest więc skąpy Łatka, podstępny Milczek, wybuchowy Raptusiewicz, skory do posyłek Śmigalski, paplający Papkin itd., itp.
Zaradność dra Zaradkiewicza jakby więc z literatury właśnie…
Ale czy to na pewno tylko zaradność?
***
A co rzec o wybranym przez KRS do Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego prokuratorze nazwiskiem Duś?
W serialu „Czterdziestolatek” teściem inż. Karwowskiego był leśniczy grany przez Władysława Hańczę. Jako myśliwy miał on psa, który wabił się Ugryź.
Karwowski psa obawiał się jeszcze bardziej niż teścia, zwłaszcza kiedy pies szczekał, a teść pokrzykiwał doń: Ugryź, Ugryź! Po czym dodawał, że pies się tylko tak nazywa, ale „jak trzeba, to ugryzie”.
A co – jak będzie trzeba – zrobi prokurator Duś?
***
Lista jego zaskakujących wyczynów w karierze niedługiej (do nowego stanowiska w SN brak mu odpowiedniego stażu pracy), ale burzliwej (sam miał postępowanie dyscyplinarne za odmowę zapłaty za przegląd techniczny auta) już jest długa.
Choć była przerwana. Przez wypadek w pracy. Prokurator Jarosław Duś spadł w swoim gabinecie z fotela (!) i przeszedł w stan spoczynku (mając lat 36).
Na czym wówczas spoczywał najchętniej, trudno powiedzieć, ale sądzę, że nowego fotela w Sądzie Najwyższym trzymał się już będzie mocno.
***
Tomasz Poręba, europoseł PiS, znany z eleganckich garniturów, był uprzejmy nazwać dziennikarza TVN „szczylem”.
Szkoda, że jego zwierzchnikiem nie jest nowy minister rolnictwa, który pewnego szefa stadniny wyrzucił m.in. za to, że będąc w stanie dziwnego wzmożenia emocjonalnego, po aukcji koni arabskich, do dziennikarza zwrócił się per „chłopie”, a towarzyszącego mu kamerzystę kopnął.
Cóż, napatrzył się na konie.
Na co się napatrzył Poręba, nie wiem, ale pamiętam go jako piłkarza (oni też kopią). Napastnika zresztą. Tyle że grał wówczas w trzeciej lidze. A jego klubem był Kabel. Dokładniej: Kabel Kraków.
Jak wiedzą ojcowie różnych szczylów (w Krakowie także), kablem też można przywalić.
***
Pełnomocniczka wojewody dolnośląskiego (nazwisko pomińmy i zapomnijmy) uderzyła w twarz kobietę, która podczas obchodów 1 września skandowała: „Konstytucja!”.
Incydent był wielokrotnie pokazywany w telewizji i szeroko komentowany, więc od siebie dodam tylko, że pani pełnomocniczka była zapewne pełna mocy i z tego tytułu, że jest zagorzałą rekonstruktorką historyczną. To znaczy przebiera się w mundury z przeszłości i strzela. Czy w pysk, nie było dotąd wiadomo.
Ale jak tak dalej pójdzie, jej śmiałe rekonstrukcje mogą się ciekawie rozwinąć. Przecież wroga bijało się nie tylko z liścia.
***
Mieszkańcy wsi Stebnica (Puszcza Notecka), obok której budowany jest – nie bez kontrowersji i wbrew protestom – zamek-gigant, architektoniczny potworek, woleliby jednak, by zamek powstał. Bo da okolicznym pracę i sławę. A że będzie to zagłada dla „ptaszków i kwiatków”? Nic to. Najważniejszy jest człowiek!
Mieszkanka wsi rzekła w telewizji z dumą: „Będziemy mieli taki zamek jak w Malborku!”.
Czy należy przez to rozumieć, że Krzyżacy już tam są? Czy dopiero się ich sprowadzi? Oczywiście dla obrony przed pogaństwem.
ADL
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".