I sam się trochę zdziwiłem, że aż tak. Że tyle tego. Filharmonia, oczywiście, już się w krajobraz i życie miasta wpisała, ale i „Posejdon”, „żagiel” na Wyzwolenia, niesamowicie już dziś prezentująca się bryła Muzeum Morskiego na Łasztowni, imponujące skalą wykopy na skarpie Teatru Polskiego, gdzie powstaje prawdziwe „miasteczko” teatralne, kolejne pierzeje Nowego Starego Miasta, Willa Lenza – jak nowa!, drogowe przemiany al. Wojska Polskiego, „Fabryka Wody”, stadion Pogoni – gotowy już wkrótce – dzieje się naprawdę i to imponująco. A plany są przecież dalsze (osiedle na Kępie Parnickiej, kolej miejska, nowy „żagiel” na Turzynie), może nie wszystkie przekonujące (al. Wojska Polskiego jako… deptak z samochodami), wszystkie jednak wskazujące na to, że Szczecin jest naprawdę na inwestycyjnej fali i to na jakiej dotąd nie był.
Tak, pięknie, dynamicznie nam się rozwija miasto.
Ale chodzę też po nim, jak każdy. I widzę tu i tam, że to, co jeszcze niedawno wydawało nam się w podobnym rozwoju rozpędzone – infrastruktura handlowa, gastronomiczna, usługowa – uderzone innymi falami – które wywołała fala pandemii – obumiera, biednieje, staje w miejscu. Na tylu drzwiach tabliczki „Zamknięte”, w tylu oknach „Likwidacja”, „Do wynajęcia”… Znikają też masowo (przy okazji inwestycji, ale nie tylko) piękne szczecińskie drzewa. A i samo miasto – nie tylko z racji tej wycinki – szarzeje, sprawiając wrażenie zaniedbanego, zapyziałego, przeczekującego w kąciku to co wokół…
Dwa Szczeciny. Czy się spotkają? I kiedy to będzie? I co z tego wyniknie?
ADL
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".