Rocznice i jubileusze mają to do siebie, że akcentują szczególnie niektóre wydarzenia, które mają swoje daty i swoich bohaterów. Historia staje się dzięki nim odświętna, a pamięć ma punkty oparcia, z których skwapliwie korzysta.
Historia Szczecina – ta 75-letnia – upamiętniana jest w podobny sposób, jak zresztą i historia innych naszych miast, zwłaszcza tych, które swe dzieje piszą po polsku właśnie od roku 1945. To zrozumiałe, a i owocuje raz po raz w sposób wartościowy – patrz: Muzeum „Przełomy”, niektóre wystawy, naukowe konferencje poświęcone a to społecznym zrywom, a to osiągnięciom Miasta w różnych dziedzinach życia.
Odnoszę jednak wrażenie, że taka pamięć odbiera Szczecinowi inną pamięć, tę codzienną, tę, która mniej efektowna czy spektakularna w szczególe powinna być jednak podstawową tkanką szczecińskiej tożsamości – obudzonej rocznicą. A dotyczy to szczególnie tych wszystkich lat, które wypełniły historię Miasta już po jego „okresie pionierskim”, a przed – czy też między – latami buntu i społeczno-politycznych przemian.
Bo ktoś przecież to Miasto budował i kreował jego rzeczywistość, ktoś w nim uczył i tworzył, tworząc zarazem jego tożsamość, ktoś pracował na rzecz jego polskości, na sukcesy jego gospodarki, na to, że jego mieszkańcy zaczęli się uważać za szczecinian właśnie, bo patriotyzm lokalny Szczecina – podszyty czasem goryczą i pretensją, że coś jest nie tak, że powinno być lepiej – to przecież zjawisko niewiele młodsze od świętowanego teraz jubileuszu.
Tymczasem mówi się i pisze o tym rzadko, a ludzie i wydarzenia z tamtych lat – 50., 60., 70. – wydają się być tylko szarym tłem Wielkiej Historii Szczecina.
Zapominamy o nich, pomijamy ich w naszych dyskusjach o przeszłości. Traktujemy lekceważąco albo obojętnie. A przecież to właśnie ta przeszłość jest ważną częścią szczecińskich życiorysów – życiorysów naszych dziadków (i pradziadków już!), rodziców, a przez to – nas samych.
ADL
Artur D. Liskowacki. Pisarz, publicysta "Kuriera Szczecińskiego".