Wiadukt się zawalił, więcej nie wiadomo…

Jedno z przęseł spadło wprost na ulicę Batalionów Chłopskich. Fot. archiwum/Artur BAKAJ  

Kiedy w październiku 2021 roku w trakcie prac rozbiórkowych runął wiadukt przy alei Monte Cassino w Koszalinie wydawało się, że prokuratura szybko doprowadzi przed sąd winnych narażenia ludzi na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Tak się nie stało.

Przypomnijmy, że kolejne przęsła konstrukcji złożyły się niczym domek z kart, upadając wprost na ulicę Batalionów Chłopskich, po której odbywał się normalny ruch kołowy. Tylko cudem nikt wtedy nie zginął. Jeden z potężnych kilkudziesięciotonowych elementów runął na jezdnię dosłownie 2-3 sekundy po tym, jak przejechał tamtędy samochód osobowy. Logiczne wydawać się mogło, że winę za zaistniałą sytuację ponoszą decydenci, którzy dopuścili do zatwierdzenia takiej, a nie innej organizacji ruchu pod rozbieranym wiaduktem. Być może współodpowiedzialnym jest projektant, który opracował metodę rozebrania starej konstrukcji, zaczynając cały proces od jednego z przyczółków, a nie od jej środkowej części, co byłoby bezpieczniejsze? A co miał do tego inwestor, czyli koszaliński Urząd Miasta? To przecież zarządca terenu zatwierdza czasową organizację ruchu. Prezydent Koszalina na wszelki zapewne wypadek szybko postarał się, aby uznano go za poszkodowanego w całej sprawie…

Tak czy inaczej prokuratura mimo upływu czasu nie doprowadziła przed oblicze sprawiedliwości osoby lub osób, które naraziły na niebezpieczeństwo utraty życia kierowców i ich pasażerów, którzy w punkcie zero dosłownie o centymetry otarli się o śmierć.

Upływ czasu przysłonił nieco samą katastrofę, przynajmniej w społecznym ujęciu. Doskonałą maską dla niej wydaje się sprawne wykonanie nowej konstrukcji i jej poniedziałkowe oddanie do użytku z wielką pompą, w błysku fleszy i medialnych relacji. O największej katastrofie budowlanej w historii Koszalina nikt zdaje się już nie pamiętać. ©℗

(pw)