To kamień milowy w opiece nad kotami wolno żyjącymi w naszym mieście. Szczecin nie tylko finansuje ich sterylizację, leczenie, dokarmianie, ale również - od tego roku - ich wyłapywanie (!). Oczywiście nie po to, by dachowce umieścić w schronisku, ale aby realnie pomóc w ograniczeniu problemu ich bezdomności.
Koty wolno żyjące zwykle zwykle mają swych tzw. społecznych opiekunów. Ci zapewniają dachowcom schronienia, jedzenie, sprzątają miejsca ich bytowania. Gorzej z leczeniem czy sterylizacją tych zwierząt. W takiej sytuacji, żeby im skutecznie pomóc, trzeba je bowiem najpierw wyłapać.
I w tym tkwił główny problem w realizacji „Programu zapobiegania bezdomności zwierząt", jaki od lat realizuje Szczecin. Rzec można: techniczny. Wydawać by się mogło: banalny. W realiach jednak: fundamentalny. Bowiem wyłapanie wolno żyjącego kota nie jest ani łatwe, ani przyjemne. W końcu chodzi o dzikie zwierzę, które w chwili zagrożenia walczy o życie, wykorzystując cały arsenał dany przez naturę. Nie tylko zęby i pazury, ale też kamuflaż, a przede wszystkim instynkt, który każe mu zachować daleko posuniętą ostrożność i skłania do ucieczki.
Wyłapywanie bezdomnych kotów wymaga odpowiedniego sprzętu (tzw. klatki-pułapki), ale też czasu i cierpliwości. Nawet - jak niektórzy twierdzą - talentu. Tymczasem opiekunami kotów wolno żyjących są zwykle osoby starsze, które wyzwaniu jakim jest wyłapywanie dachowców - mimo maksimum dobrej woli - nawet fizycznie nie są w stanie sprostać.
O ile w wyłapywaniu bezdomnych psów miasto rzeczywiście pomagało, fundując m.in. instytucję hycla, o tyle do ub. roku w odławianiu dachowców chorych i wymagających sterylizacji ich opiekunowie byli pozostawieni sami sobie. ©℗
Więcej w środowym Kurierze Szczecińskim i e-wydaniu z 6 kwietnia 2016
Arleta NALEWAJKO