„Z dużym zainteresowaniem, ale też z ogromnym wzruszeniem przeczytałem artykuł «Skarby pod placem Barnima»” – zaczął swój list do naszej redakcji pan Tadeusz Strzelczyk, dzieląc się jednocześnie garścią wspomnień z dzieciństwa, kiedy – krótko po wojnie – jako dwunastoletni chłopak przyjechał wraz z rodziną do Gryfina. Mimo upływu wielu lat dobrze pamięta tamten dzień… bardzo zniszczoną stację, na której wysiedli, i miasto lekko przyprószone poczerniałym już śniegiem…
5 marca 1946 r. wyruszyli z rodzinnej Warszawy. Jechali do nieznanego im Gryfina, ale z nadzieją na lepsze życie, bo o takim pisali bliscy, którzy wcześniej osiedlili się w nadodrzańskim miasteczku. „Przyjeżdżajcie – tu jest praca, tu jest gdzie mieszkać!” – zapraszali krewni. Strzelczykowie spakowali więc cały dobytek, ten załadowano do wagonu towarowego, który doczepiony został do jadącego „na Zachód” transportu. Późnym popołudniem następnego dnia przyjechali do Gryfina (wówczas jeszcze był to „Gryfin”; forma „Gryfino” została wprowadzona zarządzeniem ministrów: administracji publicznej i Ziem Odzyskanych z 7 maja 1946 r. o przywróceniu i ustaleniu urzędowych nazw miejscowości). Tadeusz Strzelczyk mimo upływu wielu lat dobrze pamięta tamten dzień… bardzo zniszczoną stację, na której wysiedli, i miasto lekko przyprószone poczerniałym już śniegiem… Obraz powojennego Gryfina utrwalony okiem i sercem wrażliwego dwunastolatka, a także silne emocje towarzyszące przyjazdowi na Ziemie Odzyskane znalazły swój wyraz we wspomnieniach spisanych przez naszego Czytelnika w kronice rodzinnej.
„Gryfińska stacja i tory kolejowe znajdują się na dość wysokim tarasie. Gdzieś w dole, w kierunku rzeki, rozciągało się zniszczone miasto. I to jak zniszczone! Cała część śródmiejska leżała w gruzach. Wśród ruin wznosiła się budowla ocalałego kościoła – a tuż obok spalony czerwony ratusz. Bliżej stacji zachował się gmach kina, zaś przy samym dworcu czerwieniła się zabudowa poczty. Spojrzenie w lewo – gdzieś na krawędzi gruzowiska ostre zakończenie średniowiecznej Bramy Bańskiej. Wokół niej cała zabudowa mieszkalna spłonęła i rozpadła się w proch. Między wieżą a torami kolejowymi – gryfiński park. Spojrzenie w prawo – za pocztą, przy ulicy równoległej do stacji ocalały gmach przyszłego Gimnazjum Ogólnokształcącego (później internatu). Za nim miasto jakby nietknięte. Aż do Odry i dalej na północ prawie wszystkie domy stoją pod dachami. Z kominów płyną strużki dymu – tu było życie!” – wspomina Tadeusz Strzelczyk. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 23 listopada 2018 r.
Maria PIZNAL
Na zdjęciu: Sierpień 2016 r. Pożegnanie Tadeusza Strzelczyka, legendy szczecińskiej administracji państwowej, przez wicewojewodę Marka Subocza
Fot. Dariusz GORAJSKI