Mały gangster i fantastyczny myśliwy. Chwilowo w fazie przytulania. Taki jest Rocket - cudem uratowane szopie dziecko, którego żywiołem jest noc. Pod jej osłoną wspina się po ścianach, podciąga na gazowych rurach, kradnie jedzenie, zawłaszcza zabawki, przekopuje doniczki, a z pampersów buduje gniazdo na hamaku. Co dostanie do jedzenia, to skrzętnie „pierze" w kozim mleku lub wodzie, a to znaczy że… Choć jest maluchem ledwie sięgającym dolnej półki w ławie - otoczonym troskliwą opieką i miłością - to instynkt mu podpowiada, że już nie wróci do natury.
Gdy trafił pod opiekę Fundacji na Rzecz Zwierząt „Dzika Ostoja", ważył niecałe 200 gram. Maleńki, ledwie żywy, bo odwodniony i wygłodzony, z zanikającym odruchem ssania.
- Został znaleziony koło Kobylanki. Na drodze. Uczepiony piesi martwej matki - wspomina Marzena Białowolska, prezeska „Dzikiej Ostoi", pod której osobistą opieką i w domu Rocket wraca do zdrowia, nabiera sił, rośnie i rozrabia, jak każde dziecko. - Matkę potrącił samochód. Nie wiem, czy sprawca wypadku się nawet zatrzymał. Na pewno nie udzielił zwierzęciu pomocy. Dopiero po wielu godzinach zostaliśmy wezwani na miejsce. Było za późno, aby pomóc nie tylko matce, ale również słabszemu braciszkowi Rocketa.
Tylko on przeżył. Miał wówczas nie więcej niż trzy tygodnie. Był zupełnie niesamodzielny, niemal jak osesek. Nawet jeszcze nie widział. Wymagał kompleksowej pomocy medycznej i opieki 24 godziny na dobę.
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 22 czerwca 2018 r.
Arleta NALEWAJKO
Na zdjęciach: Marzena Białowolska i jej wychowanek, czyli 8-tygodniowy szop pracz Rocket.
Fot. Arleta NALEWAJKO