Nie wiadomo, kim była ofiara, nie udało się odnaleźć ciała. Nie wiadomo nawet, kiedy dokładnie doszło do zbrodni, po której zwłoki zostały rozczłonkowane, a fragmenty... upieczone w ognisku i zjedzone. Co więcej - morderca zmarł w trakcie prowadzonego postępowania. Sąd Okręgowy w Szczecinie wydał w poniedziałek wyrok w tej niecodziennej sprawie.
Na ławie oskarżonych zasiadło czterech mężczyzn: Janusz S., Robert M., Rafał O. i Sylwester B. Trzech z nich nie przyznaje się do winy. Rafał O., który wcześniej wszystko prokuratorowi wyjawił, w sądzie się nie odzywał. Przesłuchiwany na rozprawie nie potwierdził swoich wcześniejszych wyjaśnień. Kiedy sąd mu je odczytał, nie zaprzeczył im, ale nie chciał się do nich ustosunkowywać. Relacji piątego uczestnika - Zbigniewa B. - jak ustalono sprawcy morderstwa nie poznamy, ponieważ mężczyzna zmarł przed zatrzymaniem w 2017 r.
Sąd uznał, że do zbrodni, do której miało dojść nad jeziorem Osiek w okolicach Choszczna doszło. Podobnie jak do aktu kanibalizmu. Zbrodnię popełnił Zbigniew B., a nakłonił go do tego Robert M. On także zmusił pozostałych świadków do zjedzenia upieczonych kawałków ciała ofiary, co miało zmusić ich do milczenia w obawie przed konsekwencjami. Trójka oskarżonych: Janusz S., Rafał O. i Sylwester B. dopuściła się "zbezczeszczenia i ograbienia zwłok", ale przestępstwo to się przedawniło. Robert M. za nakłanianie do morderstwa i kanibalizmu został skazany na 25 lat więzienia. Jego obrońca zapowiada apelację, poddając w wątpliwość relację Rafała O. Jak zaznaczył jeden z sędziów w zdaniu odrębnym, czy oskarżony - osoba z problemami alkoholowymi i lekkim stopniem upośledzenia, jest w stanie po 15 latach wiarygodnie zrelacjonować tamte wydarzenia. Tym bardziej, że jego zeznania nie zawsze były spójne.
Prokurator, który domagał się dożywocia, o ewentualnej apelacji zdecyduje po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku.
Robert M. na razie pozostaje na wolności. ©℗
ToT