Środa, 25 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Róże, pasja i hotel dla pszczół [GALERIA]

Data publikacji: 06 sierpnia 2017 r. 17:32
Ostatnia aktualizacja: 09 lipca 2019 r. 11:46
Róże, pasja i hotel dla pszczół
 

Mówią, że ma szczególny dar do roślin: jak patyk w ziemię wsadzi, to nawet nie trzeba podlewać, a i tak urośnie - niemal jak na drożdżach - zmieniając się w okazały krzew czy zieloną ścianę. I coś w tym jest, skoro właśnie spod jego - Franciszka Konkolowskiego - ręki wyszły aż trzy wspólnotowe ogrody pełne hortensji, liliowców, hibiskusów, host i morza róż w bezpośrednim sąsiedztwie Turzyna.

Od ulicy widać tylko jeden z miejskich ogrodów. Ten na głównym dziedzińcu Wspólnoty Mieszkaniowej „Podkowa" - ul. Legionów Dąbrowskiego 3-9. Zza ściany wielkich drzew zachwycający szpalerami wysokopiennych róż oraz hibiskusów, dla których tłem są jałowce, cisy, żywotniki.

- To jeszcze przedwojenne budynki, ale z rodziną sprowadziłem się tu przed niewiele ponad 20 laty. I właśnie wtedy, jeszcze z jednym z sąsiadów, zacząłem tu tworzyć ogrody. Z czystej przyjemności - p. Franciszek wspomina z uśmiechem. - Pomyślałem: centrum miasta, szare kamienice, a zieleni jak na lekarstwo. Postanowiłem: to trzeba zmienić. Nie wyobrażam sobie patrzenia na podwórko, na którym nic nie kwitnie, nie ma drzew, z których dochodzi śpiew ptaków. Przecież do domu wśród zieleni przyjemniej się wraca.

Pasja do ogrodnictwa to u niego rodzinna tradycja. Rodzice mieli gospodarstwo, z końmi i wielkim ogrodem. Matka sadziła w nim kwiaty. Jak on teraz - na swoim.

- Moimi ulubionymi są róże oraz hortensje. Tych ostatnich jest więc ze dwadzieścia krzaków. Za to róż… nie policzą. Są i rabatowe, okrywowe, pienne, pnące, wielko- i drobnokwiatowe, szlachetne stare odmiany oraz współczesne hybrydy. Jedne pięknie pachną, gdy inne tak tylko wyglądają. Wśród nich moje ukochane: herbaciane - opowiada p. Franciszek. - Robię z nich kolorowe szpalery, które kwitną - jak się zdawać może - nieprzerwanie. To iluzja, a właściwie sztuka, której tajemnica nie tyle tkwi w różnorodności odmian, co w systematycznej pracy z nimi. Trzeba regularnie ucinać przekwitnięte pąki, aby osiągnąć oczekiwany efekt: trzykrotnego kwitnienia w sezonie.

Róże są na medal. Jak wszystkie trzy zieleńce, czyli również dwa na tyłach kamienicy, o jakie dba p. Franciszek. Na nich nie tylko liliowce i hosty, ale też mnóstwo rumianków, rudbekii, złocieni. Kwitną szałwie obok krzewuszek i aksamitek, ślazów, żurawek i już nawet pierwszych astrów. Nad nimi - jak nad lawendą i malwami - nie tylko mnóstwo pszczół, ale też motyli.

- Serce rośnie, jak ktoś przyjdzie, pochwali. Wiem też, że mi kibicują nie tylko sąsiedzi. Co bardzo pomaga: w wysiłku dodaje energii. I oczywiście daje poczuć, że bawię się w ogrodnika nie tylko dla własnej satysfakcji, ale również dla dobra wspólnego. Naprawdę, to dla mnie wiele znaczy - przyznaje p. Franciszek.

Zawodowe życie związał z kolejnictwem. Pozostając wierny ogrodniczej pasji: rodzinnej działce oraz wspólnotowym ogrodom. Od kilku lat jest już na emeryturze. Na zabawę w ogrodnika - jak mówi - ma więc znacznie więcej czasu. Stąd eksperymentuje z rozsadami - głównie róż, hortensji oraz hibiskusów. Ale też prowadzi hotel… dla pszczół.

- Właściwie jest dla wszystkich zapylaczy, których życiowa sytuacja obecnie jest alarmująca. Postanowiłem im pomóc. Tym bardziej, że bez nich - jak wiemy - skończyłoby się wszelkie życie na ziemi. Mamy spory teren zielony, więc z powodzeniem mogą na nim znaleźć swoją ostoję. Kwitnie tu wiele roślin, z których mogą czerpać nektar. Postawiłem im również zapewnić schronienie na zimę. Wybudowałem hotel kolorowy. I z radością zauważam, jak już teraz do niego zaglądają w gości dzikie pszczoły.

Ogrody „Podkowy" są kwitnącą enklawą zieloną, urządzoną z pasją i dla przyjemności ludzi. Stały się również przyjaznym miejscem dla zwierząt. Wśród róż i żywotników wylegują się koty. W koronach drzew śpiewają ptaki. Budka lęgowa czeka na kosa. Trzyrodzinny dom - kolejną z budek, jakie przygotował dla ptaków p. Franciszek - zajmują sikorki. Nocami przez trawniki przychodzą pożyteczne jeże, pochłaniając wszelkie robale i ślimaki spod host, liliowców i hortensji. To miejskie ogrody bioróżnorodności - trzy, ale jakich w Szczecinie wciąż jakże mało. ©℗

Tekst i fot. Arleta Nalewajko

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

@pszczółka
2017-08-06 21:25:14
Co ma puszcza do ogrodów w mieście. Przestań ogladać TVN bo piszesz brednie. Może Owsiak kierował swoje mądrości do was ?Tylko pomylił osoby.
pszczołka
2017-08-06 19:20:11
Swietna inicjatywa, w Szczecinie rok przeglosowano projekt o zmianie odleglosci uli ze 100 chyba do 20 metrow, co by umozliwilo wieksza ilosc miejskich pszczol, projekt podobno nadal lezy w zamrazalce czyli u Pana radnego rowerowego kiedy w koncu ktos cos zrobi w tej sprawie ,nie musi byc 20 metrow, wystarczy 50 plus ule na dachach kilkunastu budynkow,ale co tam jak sie wycina cała puszcze wpisana na liste unesco to co dopiero ich pszczoly interesuja, tlen sam sie tworzy -z kosmosu -od "boga" ,to samo jedzenie ,deszcz ........wyciac wszystko w pień

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA