Za altaną na działkach Eleonora Z. urodziła dziecko. Do plastikowego wiadra. Chłopczyk ruszał się zatopiony w wodach płodowych około 5 minut. Jak przestał, kobieta zawinęła ciałko w reklamówkę, którą potem wyrzuciła do śmietnika.
Ciała zmarłego noworodka nigdy nie znaleziono. Dzięki temu jego matce prawie się udało uniknąć odpowiedzialności - wpadła równo dziesięć lat po zabójstwie. Miała pecha. Mało kto przecież wiedział o jej ciąży. A tajemnicę o tym co się stało po urodzeniu chłopca znał tylko partner kobiety, Wiesław Z. Mimo to sprawa wyszła na jaw.
Jak? Tego do końca nie wiadomo. Prawdopodobnie ktoś doniósł; dziesięć lat po zbrodni! Najwyraźniej, w środowisku, nigdy nie przestano mówić o „Laurenie", która wystawała przy drodze pod Kijewem proponując kierowcom seks. Ktoś musiał zauważyć, że przez jakiś czas „miała brzuch" - w czasie ciąży kobieta nie przestała pracować. A potem skojarzył, że wróciła do swojej figury. Tylko dziecka nie było. Policjanci z „Archiwum X", czyli wydziału spraw niewykrytych, pomimo upływu lat trafili w końcu na trop przestępstwa.
„Laurena" przyznała się do winy - do dzieciobójstwa, nie do zabójstwa. To wielka różnica. O dzieciobójstwie mówi się wtedy, kiedy matka zabija dziecko w okresie porodu pod wpływem jego przebiegu. Kobieta w takiej sytuacji może zostać skazana najwyżej na 5 lat więzienia. Prokurator jednak jest innego zdania. Uważa, że oskarżona dopuściła się zabójstwa - w śledztwie biegli wykluczyli, by Eleonora Z. nie udzielając dziecku pomocy była w szoku poporodowym. A to sprawia, że grozi jej nawet dożywocie.
Proces rozpoczął się w poniedziałek. Oskarżona odmówiła składania wyjaśnień. Sędzia odczytał więc protokoły jej wcześniejszych przesłuchań. Stąd wiemy, co ustalił w czasie śledztwa.
43-letnia dziś Eleonora Z. zaszła w ciążę z klientem. Nie wie, kto był ojcem dziecka. Urodziła latem w 2007 r. Mieszkała wtedy z Wiesławem Z. w altanie na ogródkach działkowych „Stoczniowiec" na Wyspie Puckiej. Tego dnia oglądali telewizję.
- Nie chciałam Wieśkowi przeszkadzać, więc wyszłam na dwór, za altanę - wyjaśniała prokuratorowi. - Stałam nad granatowym wiadrem. Do niego urodziłam. Chłopczyk wpadł w wody płodowe głową w dół. Ruszał się.
Wtedy kobieta zawołała, by Wiesiek przyniósł nożyczki, którymi chwilę później przecięła pępowinę. Kiedy noworodek przestał się ruszać, zawinęła go w torbę plastikową. Twierdzi, że dopiero w tym momencie powiedziała Wiesławowi Z., że urodziła. Wspólnie zawinęli ciało w większą reklamówkę, zamówili taksówkę i pojechali do Dąbia. Tam, na osiedlu, matka wyrzuciła torbę z dzieckiem do śmietnika.
- Po powrocie na działkę oglądaliśmy jeszcze telewizję i piliśmy alkohol - przyznała Eleonora Z.
Zeznający świadek - Stanisław Z. - korzystał z usług „Laureny".
- Znam ją z drogi - tłumaczył. - Jeździłem do niej na stosunek.
Potem jakiś czas mieszkali razem - byli parą. Nazywał ją Monika.
- Mówiła mi, że zaszła w ciążę z jakimś dziadkiem - zeznał. - Pytałem, gdzie dziecko. Powiedziała, że gdzieś zakopała. Poród miał odebrać ten Wiesiek.
Prokurator przedstawił zarzuty również Wiesławowi Z. Mężczyzna odpowiada za pomaganie w ukryciu zwłok - grozi mu do 3 lat więzienia. Jest niepełnosprawny. Zgodnie z przepisami, jeśli nie odpowiada za zbrodnię, nie musi przychodzić na rozprawy do sądu. Skorzystał z tego przywileju. ©℗
Tekst i fot. Leszek Wójcik