Słup gęstego dymu i płomienie sięgające kilkunastu metrów widoczne były w ten słoneczny poranek z odległej Rokity. Kiedy przyjechali strażacy z OSP z pobliskiego Przybiernowa, obok płonącego budynku dreptała w nocnej bieliźnie młoda kobieta, która powtarzała w kółko „Boże, ja ocalałam…”.
Gdyby chwilę wcześniej nie obudził jej ojciec, udusiłaby się lub spłonęła żywcem.
Drugą kobietę w ostatniej chwili obudziła sąsiadka. Szeregowiec, w którym mieszkały trzy rodziny, spłonął niemal doszczętnie. Pogorzelcy zostali z tym, co mieli na sobie. Ale zdarzył się cud – już po trzech miesiącach wrócili do odbudowanych mieszkań.
Osiem miesięcy po pożarze, w którym tylko dzięki przedziwnym zbiegom okoliczności nikt nie zginął, pojechaliśmy do Sosnowic, by na miejscu przekonać się, jak wygląda bezinteresowna pomoc, serce i życzliwość. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 13 marca 2018 r.
R.K. Ciepliński
Fot. Ewa Kasprzak i Roman Ciepliński