Premier podpisała w Danii umowę na dostawy do Polski gazu norweskiego wydobywanego na Morzu Północnym. Inwestycja ma być zrealizowana do końca 2022 roku. Trasa gazociągu będzie przebiegała po dnie Morza Bałtyckiego, co skłania do pewnych refleksji i zapytań.
Pamiętam, jak kilka lat temu, kiedy to Niemcy i Rosjanie podpisali umowę o budowie gazociągu Nord Stream po dnie Bałtyku, ile wywołało to protestów w naszym kraju. „Specjaliści” twierdzili, że w czasie układania gazociągu leżące na dnie morza gazy bojowe w beczkach, amunicja, niewybuchy torped i licho wie czego spowodują katastrofę ekologiczną na naszym Wybrzeżu. – Turyści już tu nie przyjadą, gdy plaże będą skażone – słychać było głosy „specjalistów”. Dwudniowa konferencja na ten temat z udziałem polityków i specjalistów odbyła się w Pogorzelicy. Były protesty, powstał list przeciwko budowie i co? Rura spoczęła na dnie Bałtyku i nie było żadnej tragedii ani wybuchów. Teraz ma powstać druga nitka rury Nord Stream, ale jej położenie to już bardziej sprawa polityczna niż ekologiczna.
Przypomnę, że już kilka lat temu miał powstać gazociąg z Norwegii do Polski, który miał „wyjść” z morza na wschodniej części plaży w Pogorzelicy. Do dziś trwają spekulacje, kto jest winny, że tak się nie stało, ale większość wini za to ówczesnego premiera Leszka Millera z SLD.
Teraz będziemy kładli na dnie Bałtyku gazociąg z Danii do Polski i jakoś nikt nie protestuje, że może to spowodować katastrofę ekologiczną. Bo jak MY kładziemy, to jest wszystko OK, a jak ONI, to musi dojść do skażenia środowiska. Zastanawia mnie tylko jedno: jak będzie wyglądało skrzyżowanie obu nitek rur na dnie Bałtyku.
M. KWIATKOWSKI
