Znalezione nie kradzione? Nic bardziej mylnego! Wszystko, co podniesiemy z ziemi albo w innych okolicznościach wpadnie w nasze ręce, musimy oddać prawowitemu właścicielowi. Jeśli tego nie zrobimy, narażamy się na odpowiedzialność. Kodeks karny mówi o tym, że kto przywłaszcza sobie cudzą rzecz, popełnia przestępstwo. Najniższymi karami sankcjonowane jest przywłaszczenie znalezionej rzeczy, choć i one są dotkliwe. Kto się tego dopuści, podlega karze grzywny, ograniczenia wolności, a nawet więzienia. Każdego roku za tego typu przestępstwa przed oblicze sprawiedliwości trafia kilka tysięcy Polaków.
Dwa lata temu kłopotów nabawił się 15-letni wówczas Paweł G. Na terenie szkoły, do której uczęszczał, znalazł telefon zgubiony przez koleżankę z innej klasy. Zamiast jej go oddać lub iść z nim do sekretariatu, wsadził go do kieszeni, wyjmując z niego wcześniej kartę SIM. Kiedy do szkoły podjechała policja, nie zdołał ani zaprzeczyć, ani wytłumaczyć się ze swojego zachowania. Jego wybryk zarejestrowała jedna z kamer szkolnego monitoringu. Ten występek zakończył się dla młodego człowieka rocznym nadzorem kuratora sądowego.
Co zatem zrobić, gdy coś znajdziemy, a nie wiemy, gdzie szukać właściciela? Zgubę trzeba zanieść do biura rzeczy znalezionych. Tak, tak… Nie wszyscy wiedzą, że takie punkty istnieją naprawdę. Większość kojarzy je ze starymi polskimi filmami i połamanymi parasolami, pojedynczymi kaloszami albo kapeluszem, którego szukał pan Anatol. ©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 17 października 2018 r.
Przemysław WEPRZĘDZ
Fot. Artur BAKAJ
Na zdjęciu: Na tablicach informacyjnych starostw powiatowych trudno dopatrzyć się
informacji o biurach rzeczy znalezionych.