Kiedy w grudniu 2016 r. Sąd Okręgowy w Szczecinie skazywał Radosława Warawkę na dożywocie, mężczyzna nie okazywał emocji - był spokojny i opanowany. Niespełna rok później, oskarżony nie był w stanie wejść do sali rozpraw. Jeszcze na tzw. dołku poczuł się źle. Został przewieziony do szpitala.
Rozprawa apelacyjna, do której miało dojść w ubiegły czwartek, to dla Radosława Warawki być albo nie być. Może najważniejsze wydarzenie w życiu. Jeśli bowiem Sąd Apelacyjny utrzyma w mocy postanowienie sądu niższej instancji, skazany spędzi w więzieniu wiele lat. Sędzia ogłaszający wyrok dożywocia zastrzegł bowiem, że mężczyzna będzie się mógł ubiegać o warunkowe, przedterminowe zwolnienie dopiero po odsiedzeniu w więzieniu 35 lat. Jeśli więc skazanemu uda się w końcu wyjść na wolność, będzie miał około siedemdziesiątki.
Zmienić tę decyzję Sądu Okręgowego może jedynie Sąd Apelacyjny, do którego odwołał się obrońca Warawki, adw. Przemysław Wiaczkis. Sąd miał się sprawą zająć w czwartek, ale oskarżony najwyraźniej nie wytrzymał ciśnienia - prawdopodobnie zdaje sobie sprawę z tego, jak ważna jest ta rozprawa. Jeszcze przed doprowadzeniem go do sali rozpraw poczuł się źle. Uskarżał się na wysokie ciśnienie. Wezwano więc pogotowie ratunkowe, które przewiozło chorego do szpitala.
Przypomnijmy, że szczecinianin odpowiada przed sądem za zabicie - i to ze szczególnym okrucieństwem - mieszkających w Dąbiu trzech członków swojej rodziny: matki, ojczyma i przybranego brata.
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 13 listopada 2017 r.
Leszek Wójcik
Fot. Ryszard Pakieser (arch.)