Stopniowo, małymi krokami, z cierpliwością i sercem - taki jest Lidii Sokołowskiej przepis na ogród przy domu. Zgodnie z nim wykreowała zieloną przystań przy ul. Pasterskiej, w której z przyjemnością - przez cały sezon - spędza czas rodzinnie i z przyjaciółmi. Pośród róż, rododendronów i hortensji biorąc oddech dla dobrego, spokojnego życia.
Nie jest sztuką sypnąć pieniędzmi, żeby w rok urządzić ogród pod wymiar: roślinami i meblami. Co innego tworzyć go latami i dekadami: ciężką pracą, wytrwale, z cierpliwością. Bo tylko w takim ogrodzie jest wyczuwalny dobry klimat, co zwykło się nazywać duszą.
- Kto tu przyjdzie, ten przyzna: to miejsce ma dobrą energię. Nie wiem, czy chodzi o ziemię, czy bardziej o ludzi. Ale wszyscy w tym ogrodzie dobrze się czują. Także rośliny. Wystarczy kawałek patyka posadzić, a przyjmie się i będzie się odwdzięczał, pięknie się rozwijając - opowiada p. Lidia. - Jak jałowiec: z gałązki znalezionej w lesie teraz, po 20 latach, ma prawie 5 metrów wysokości. Sosna podobnie, dziczka przywieziona ze wsi, a sięga nad dach domu...
Ogród przy domu - zdawać by się mogło, że to całkiem zwyczajna sprawa. Ale w miejscu takim, jak ul. Pasterska - rzecz nie jest już tak oczywistą. Wiekowe szeregowe maleńkie domy to ślad przeszłości po dawnym sielankowym pejzażu okolicy. Teraz są w centrum wielkiego osiedla miasta o metropolitarnych ambicjach: przycupnięte pośród blokowiska, w sąsiedztwie wieżowców i tzw. obwodnicy śródmiejskiej. Jakby przez przypadek, zrządzenie losu, zostały przeniesione z innego czasu i przestrzeni.
- Dlatego tak ważną rolę tu odgrywa zieleń. Ogród daje nam poczucie intymności. Zielonymi ścianami odcina horyzont od otaczających wieżowców. Daje oddech, na inne spokojniejsze życie - komentuje p. Lidia. - Bez ogrodu w tym miejscu? Nie, tego sobie nie wyobrażam.
Na szczęście, nie musi. Ogród przetrwał dzięki rodzicom. Ona od 32 lat efektownie komponuje go drzewami, krzewami i kwiatami.
- Nie było planów, rysunków, żadnych dyplomowanych ogrodników. Tylko orzech rosnący w tym ogrodzie nie został przeze mnie zasadzony, a przez męża. Też z patyka, a w czasach, gdy dzisiejszy emeryt jeszcze był młodym chłopakiem. Wszystko, co teraz tworzy naszą zieloną przystań to głównie mój pomysł i moja codzienna praca, choć przyznam również, że to również moja wielka radość i satysfakcja. Bo jest, jak pragnęłam: stale jest zielono, a od wiosny po zimę coś kwitnie - przyznaje p. Lidia.
Z zawodu jest pielęgniarką. To powołanie, które w jej przypadku sprawdza się również w relacjach z roślinami. Znajduje w sklepach, głównie wielkopowierzchniowych, sadzonki pozornie nieciekawe, przywiędłe, uszkodzone. I daje im drugą szansę, nowe życie.
- To tak zwane odrzuty, drugiej czy trzeciej kategorii, przecenione. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że właśnie z takich sadzonek, po reanimacji, jest nasz ogród - opowiada p. Lidia. - Bo nie przejdę obojętnie wobec marnowanej rośliny. Wiem, że nie tylko ja tak mam. Ostatnio w jednym z takich molochów - gdzie na dziale „ogród" mało personelu, za to mnóstwo marniejących roślin - zaczepił mnie starszy człowiek i pokazując na niegdyś okazałe już usychające krzewy rododendronów, prosił: „Niech pani kupi, bo serce się kroi". Wzięłam, jak róże po 5 zł od sztuki. A teraz…
Ogród to głównie rododendrony, azalie, hortensje i róże. Efektownie wyeksponowane, pogrupowane i kwitnące od wczesnej wiosny po jesienne przymrozki. Tłem dla nich są zimozielone tuje, trzmieliny, bukszpany. Po murach i pergolach pną się winobluszcze, wisterie i klematisy. Całość wzbogacają - jak mówi p. Lidia - plamy sezonowych kolorów, czyli begonie, niecierpki i pelargonie. W ciekawej ekspozycji: nowoczesnych szarych donic.
- W ogrodnictwie jestem amatorką, która stale się uczy - śmieje się p. Lidia. - Intuicyjnie dobieram rośliny tak, że wzajemnie dobrze się ze sobą czują. A my z nimi. Dlatego w sezonie… właściwie żyjemy w ogrodzie. ©℗
Tekst i fot. Arleta Nalewajko