- Wiedziałam od kolegi syna, że Czaruś miał wypadek. Krążyłam więc wokół ogrodzonego przez policję placu. Wracałam do domu i za chwilę ponownie podjeżdżałam w okolice transformatorowni - opowiada matka kierowcy postrzelonego przez policjanta. - Pytałam co się stało. Nikt mi nie powiedział, że on jest w samochodzie. Że nie żyje.
Kobieta nie umiała powstrzymać łez. Płakała we wtorek (2 października) podczas składania zeznań w sądzie. Oskarżony Krzysztof O. nie przyszedł na rozprawę. Złożył już swoje wyjaśnienia. Przypomnijmy. Nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu przestępstw. A odpowiada za niedopełnienie obowiązków (zamiast patrolować ulice, próbował ująć pirata drogowego na własną rękę) i przekroczenie uprawnień (niezasadne użycie broni, w wyniku czego doszło do nieumyślnego postrzelenia człowieka). Mężczyzna zapewnia, że użył broni w obronie własnej.
Do tragedii doszło 12 sierpnia 2016 r. Policjant próbując zatrzymać uciekającego kierowcę, śmiertelnie go postrzelił. Jednak zanim do tego doszło, dwa dni wcześniej (w trakcie służby nocnej) prowadził kontrolę drogową. Nadjeżdżająca od strony Zdrojów granatowa ibiza nie zatrzymała się na wezwanie - jej kierowca uciekając, o mało nie potrącił interweniujących policjantów. Ci natychmiast wszczęli pościg, ale nie udało im się pojazdu zatrzymać.
– Podczas służby 12 sierpnia na ul. Przodowników Pracy przypadkiem zauważyliśmy poszukiwanego seata – wyjaśniał na poprzedniej rozprawie oskarżony. – Pojechaliśmy więc za nim, jednak jego kierowca nas zauważył. Znów zaczął uciekać. Po jakimś czasie wjechaliśmy na polanę przy ul. Motorowej.
Tam kierowca ibizy potrącił ponoć interweniującego Krzysztofa O. Kiedy auto ponownie jechało w jego kierunku, policjant wyjął broń. Strzelił. Trafił.
- Czułam niepokój ale nie przyjmowałam do świadomości, że stało się najgorsze. Kiedy powiedziałam, że jestem matką właściciela samochodu, policjanci i ratownicy podali mi jakieś leki - kontynuuje swoje zeznania Danuta S. - Mówili coś, ale nic do mnie nie docierało.
Kobieta dowiedziała się więc o śmierci syna dużo później. Wtedy poprosiła, by go jej pokazano. Cezary S. był już wyciągnięty z samochodu.
- Leżał na ziemi. Miał podciągnięte nogi. A w głowie straszną, czarną dziurę.
Kobieta, by to powiedzieć potrzebowała kilku minut. Co chwilę przerywała. Płakała. Zakrywała twarz dłońmi. Ponownie przeżywała swój dramat.
- Kiedy go zobaczyłam, zaczęłam krzyczeć. Chciałam go przytulić - tłumaczy. - Oni mi nie pozwolili. Mówili „zamknij się", „nie drzyj...".
Krzysztof O. nie jest już policjantem. Grozi mu nawet 5 lat więzienia. ©℗
Leszek Wójcik
Fot. Robert Stachnik (arch.)